Z najnowszego wywiadu z Jerzym Stuhrem dla portalu Onet.pl dowiadujemy się, że film o Smoleńsku (ten, który jeszcze nie powstał) jest zły, groźny wręcz, a w ogóle to hagiografia. Ale już „Wałęsa” Wajdy to co innego. Tutaj Stuhr chyba nie dostrzega hagiografii, a nawet jeśli, to ona mu nie przeszkadza.
Kiedyś mój tato, który grał jazz, zżymał się, że komuna włazi ze swoją prymitywną ideologią nawet do muzyki. Kazała ludziom słuchać chóru Aleksandrowa, a karciła za słuchanie jazzu. Jedną z najbardziej uciążliwych cech każdego reżimu jest jego nachalność. To, że włazi z butami dosłownie wszędzie, w każdą dziedzinę życia. W obecnych czasach, kiedy aktor czuje potrzebę złożenia tzw. słusznej deklaracji, jaki film jest poprawny, a jaki nie, lub też publicznie piętnuje niezgadzające się z linią władzy dzieło i głośno deklaruje, w czym na pewno nie zagra –
to znów pachnie orwellowskim światem. Światem lęku, ograniczeń, cenzury. Rzeczywistością, w której niepotrzebne są przepisy, bo każdy dobrze wie, co należy mówić i myśleć. Władza w reżimie wymaga głośnego hołdu, zadeklarowanego posłuszeństwa, wierności i czystości ideologicznej. Rzeczą bardzo charakterystyczną i chyba najbardziej wstydliwą dla reżimu były i są publiczne nagonki na jednostkach, które nie chcą się podporządkować. I mam dość silne skojarzenie, że Jerzy Stuhr uczestniczy właśnie w takiej „imprezie”.
Według publicznej deklaracji Stuhra film o Smoleńsku to hucpa, czyli bezczelne oszustwo, które wystawi nas na pośmiewisko. I nie dlatego, że rzeczywiście całe śledztwo podwładnych Tuska w sprawie Smoleńska to jedno wielkie oszustwo. Nie dlatego, że po oddaniu w ręce Rosjan śledztwa w strategicznej dla Polski sprawie kompletnie straciliśmy wiarygodność na arenie międzynarodowej i rzeczywiście wszyscy z nas się śmieją. Dlaczego Stuhr dyskredytuje film? W sumie nie wiadomo. Bo w wywiadzie – jak przystało na autorytet III RP –
nie padają argumenty, tylko epitety. Stuhr w tym samym wywiadzie zarzuca Polakom brak dystansu i nieumiejętność żartowania z samych siebie. Może przydałoby się artyście trochę dystansu wobec filmu o Smoleńsku?
Stuhr jest bardzo dobrym aktorem, tak jak grany przez niego bohater był niezłym naprawdę wodzirejem w genialnym filmie Feliksa Falka z lat 70. Trudno nie czuć sympatii do Stuhra z powodu talentu, sprytu, żartu. Właśnie dlatego tak bardzo narzuca się tutaj analogia z „Wodzirejem”. „
W pierwszej scenie bohater grany przez niego robi na nas niezłe, sympatyczne wrażenie, jest pewny siebie, ale to wszak podstawowa cecha dobrego konferansjera. Z każdą kolejną imprezą widz nabiera do niego obrzydzenia. (…) Danielak (…) zawsze uśmiecha się do gęby, która jest mocniejsza tylko dlatego, że jest mocniejsza i może mu coś przynieść to uśmiechanie się” – tak opisuje „Wodzireja” portal Filmweb. Bohater „Wodzireja” miał chwile refleksji, jak patrzył w lustro. Raczej obstawiałabym, że Jerzy Stuhr patrzy w lustro z uwielbieniem, choć być może się mylę. Jeśli jednak nie, to jest to dosyć częsta cecha aktorów.
Zdolność naśladowania i kreowania postaci nie daje żadnej gwarancji, że mamy do czynienia z kimś, komu warto ufać poza sceną.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Ewa Stankiewicz