Biuro marszałka Szymona Hołowni zdecydowało, że nie można go nagrywać na tzw. korytarzu marszałkowskim i przed jego gabinetem - przekazał na X dziennikarz Wirtualnej Polski Michał Wróblewski. Przed laty, gdy analogiczną decyzję podjął ówczesny marszałek Sejmu Marek Kuchciński, wybuchły wielkie protesty.
Wróblewski podaje doniesienia TVN24. Jak pisze, stacja „informuje o ograniczaniu zakresu pracy dziennikarzy w Sejmie i Senacie”.
„Biuro marszałka Szymona Hołowni zdecydowało, że nie można go nagrywać na tzw. korytarzu marszałkowskim i przed jego gabinetem (wcześniej - w tej kadencji - nie było z tym problemów). Nie można również nagrywać w określonych miejscach senatorów” – czytamy.
Jak decyzję wytłumaczyło biuro marszałka Hołowni? „Dziennikarze mają wydzielone miejsca do pracy, mają również "pokój socjalny", w którym mogą napić się kawy” - czytamy w odpowiedzi.
Wróblewski dodaje, że „na jednym niedawnych spotkań z dziennikarzami na śniadaniu prasowym szef Kancelarii Sejmu nie wykluczył (przy aprobacie dyrektor Biura Obsługi Mediów), że dziennikarze zostaną też podzieleni na grupy - jedni będą bardziej uprzywilejowani, drudzy mniej (chodzi m.in. o dostęp do różnych miejsc w parlamencie). Na jakiej podstawie i jakie kryteria miałyby tu obowiązywać? Nie sprecyzowano”.
Niemal przed rokiem marszałek Hołownia tak tłumaczył dziennikarzom potrzebę większego otwarcia Sejmu:
Red. Wojciech Wybranowski zwrócił się z pytaniem do red. Dominiki Wielowieyskiej:
„to teraz będziesz organizować pikiety pod Sejmem, listy pisać otwarte i różne takie aktywistyczne zajęcia - jak za czasów Kuchcińskiego?”.
Wielkie protesty wybuchły w 2016 roku, kiedy marszałek Sejmu zapowiedział wprowadzenie zmian w formule pracy dziennikarzy w parlamencie. Pod pręgierzem opinii publicznej wycofano się wówczas z krzywdzących dla mediów rozwiązań.
Pod wspólną krytyką podpisało się wówczas 28 redaktorów naczelnych mediów z różnych stron światopoglądowego sporu w Polsce, m.in. Tomasz Lis z „Newsweeka”, Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej”, ale również „Tomasz Sakiewicz z „Gazety Polskiej” czy Paweł Lisicki z „Do Rzeczy”.
Teraz mainstreamowym mediom wystarczy zaparcia, by skrytykować zapędy Hołowni?