Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Pisarka Sara Paretsky: śmiano się z mojego polskiego pochodzenia. WYWIAD

Doświadczyła kpin ze swojego polskiego pochodzenia. Stworzyła serię kryminałów o prywatnej detektyw o polskich korzeniach – amerykańska autorka kryminałów specjalnie dla „Gazety Polskiej”

Sara Paretsk
Sara Paretsk
fot. mat.pras.

Nie tylko Pani nazwisko świadczy o polskich korzeniach, ale i główna bohaterka Pani twórczości. Vicky (Victoria Iphigenia, w skrócie V.I.) Warshawski jest temperamentną prywatną detektyw, której rodzice, tak jak i Pani rodzice, pochodzą z Polski.

Sara Paretsky: Mam korzenie polsko-żydowskie, mój dziadek urodził się w 1892 roku w Słonimiu, który dziś jest na terenie Białorusi, przed wojną należał do Polski, a w jego czasach – do carskiej Rosji. Gdy okazało się, że jest na liście poborowej do wojska, a służba trwała wtedy 25 lat, uciekł do Hamburga i tam wsiadł na statek, płynący do Nowego Jorku. Jeden z jego braci podążył za nim około 1920 roku, a drugi kilka lat później udał się do Palestyny. Wszyscy, którzy zostali na tamtych terenach zostali zamordowani w czasie niemieckiej okupacji…

Sama Warshawski ma też włoskie korzenie. Czy to znaczy, że pani babcia była stamtąd?

Matka mojego ojca pochodziła z Wilna. Jej służba na polskim dworze, a pomagała wtedy szukać miejsc łowieckich, została dostrzeżona przez hrabiego Potockiego, który niejako wziął ją pod swoje skrzydła i między innymi sfinansował jej edukację. Jej ojciec zginął w pogromie około 1910 roku, więc rodzina także wyemigrowała – do Nowego Jorku właśnie. Tych, którzy zostali, spotkał ten sam los co moich przodków ze Słonimia. Do dziś żywię wdzięczność dla hrabiego Potockiego, myślę, że był wspaniałym człowiekiem, który dał życiową szansę małej, żydowskiej dziewczynce.

Pamięta pani jakieś elementy polskich zwyczajów w rodzinie?

W dzieciństwie przewijały się tam krótkie zwroty, „Co u ciebie?” albo „Co jest na obiad?”.

Gdy robiłem wywiad z profesorem Danielem Pipesem, wspominał inne sformułowania, takie jak „Daj mi spokój”. On sam podróżuje czasem do Polski, śladami swoich rodziców.

Wraz z moją polską przyjaciółką Marzeną także zamierzam wybrać się w przyszłym roku do Polski.

Co zaważyło na umiejscowieniu korzeni prywatnej detektyw Vicky Warshawski, właśnie nad Wisłą?

Wolę na nią mówić „V. I.” Warshawski. Stworzyłam ją z narodową świadomością, bo ludzie w Chicago są przywiązani do swojej kultury, tradycji i miejsca pochodzenia. Największą grupą są oczywiście Afroamerykanie, ale nie umiałabym wczuć się w ich role. Są jeszcze Irlandczycy, ale ich kultura nie jest moim doświadczeniem, zaś Polska – tak. Gdy dorastałam w Kansas, terenie głównie rolniczym, kwestie etniczne nie miały dla tamtejszych ludzi znaczenia. Przeprowadzka do Chicago unaoczniła mi jak ludzie skupiają się we wspólnotach i identyfikują się z własnym narodem.

Zaskoczyło to panią?

Gdy pracowałam jako sekretarka na uniwersytecie, czasem przychodzili do mnie Polacy, którzy kojarzyli mnie ze sobą poprzez polskobrzmiące nazwisko. Prosili mnie o załatwianie różnych spraw, o naciąganie przepisów czy poprawianie ich ocen w papierach. Gdy odmawiałam, byli zniesmaczeni i oskarżali mnie o nielojalność wobec swojej tożsamości i o zdradzanie narodu. Było to ciekawe doświadczenie, w pewnym sensie zabawne, bo jak skromna sekretarka może urągać Polsce?

Chicago było więc podzielone na narodowe klany.

Dlatego i moja detektyw musiała mieć taką tożsamość. Historia narodów Europy Wschodniej jest niezwykle trudna, ich doświadczenia są bolesne, zwłaszcza polskie, gdzie wojna przyniosła takie spustoszenie. W latach 30-tych w Chicago Polacy ciężko pracowali w fabrykach czy ubojniach bydła, gdzie zabijano setki tysięcy sztuk bydła. Polscy robotnicy dostawali za tę pracę około 11 dolarów tygodniowo co było śmieszną stawką, zwłaszcza jak miało się utrzymać rodzinę. Polacy należą do jednych z najciężej pracujących mieszkańców Chicago. Tamtejsze pokolenie walczyło o byt nie dla siebie, ale starało się wypracować lepsze życie dla swoich dzieci. Dlatego ojca V.I. zrobiłam policjantem – do tego zawodu nie trzeba było wyższego wykształcenia, ale był to jednak szczebel wyżej niż praca robotnika.

V.I. doświadcza kpin z Polaków. Zna to Pani z autopsji?

Owszem, śmiano się zarówno z mojego polskiego, jak i żydowskiego pochodzenia. Jeden z moich profesorów na uniwersytecie, ciągle zwracał się do mnie per „Piotrowsky”, przy czym moje nazwisko nie jest trudne do wymówienia. On to robił lekceważąco, drwiąc sobie z mojej obcości. To było 45 lat temu, mam więc nadzieję, że dziś już jest inaczej.

Gdy zaczęła pani pisać swoje powieści w latach 80-tych, nie było wtedy detektywów w postaci drapieżnych kobiet. Była może panna Marple, wymyślona przez Agatę Christie, ale była to delikatna starsza pani, zaś V.I. Warshawski jest dynamiczną, seksowną babką z pistoletem.

Tak sobie wyobrażałam lepszą wersję siebie. Ja osobiście nie mam tyle odwagi. Gdy mieszkałam w domu, gdzie w piwnicy były szczury, to bałam się tam zejść. Kiedyś miałam nieporozumienie ze swoją Mamą, gdy znalazła w mojej pościeli srebrne przedmioty – tymczasem ja po prostu bałam się wampirów, wtedy czytałam powieści o tym, i stamtąd wzięłam przekonanie, że srebro od nich chroni. Moja detektyw zachowywałaby się inaczej, nie bałaby się szczurów, nie wierzyłaby w bajki o wampirach, ale jednocześnie przejmuje się losem ludzi i dba o nich. Jest na swój sposób wrażliwa.

Ale jej płeć chyba ma jakieś znaczenie?

Jest kobietą i to nieanglosaskiego pochodzenia. To połączenie jest ważne. Do dziś nietutejszym trudniej jest o wysokie stanowiska, o prestiż społeczny, więc „V. I.” jest jedną z pierwszych takich postaci w amerykańskiej prozie.

Rozmawiał Jakub Augustyn Maciejewski. Wywiad ukazał się w tygodniku „Gazeta Polska”, nr 6 z 7 lutego 2019

 



Źródło: Gazeta Polska

#Sara Paretsky #kryminał #King #wywiad #Gazeta Polska

Jakub Augustyn  Maciejewski