Zwykłego człowieka ostatnio coraz częściej dręczy kwestia zrozumienia działań tzw. opozycji totalnej, która wykazuje wszelkie syndromy obłędu z nienawiści. Nienawiści do własnego państwa i własnego narodu. Własnego? Czy partie jawnie już antypolskie mają prawo do tak chętnego wypowiadania się „w imieniu Polek i Polaków”?
Ale czego można oczekiwać od wysługujących się bezwstydnie zagranicznym mocarstwom środowisk totalniackich, które niedawno ustami swojej niesławnej pamięci kandydatki na prezydenta zwracały się do wyborców per „wy, Polacy”? Na łamach „Codziennej” odpowiedziałem im wszystkim krótko: My Polacy, a wy kto?
Pokolenie ‘68 i kruszejące filary Europy
Kiedyś było prosto, jak według słów Chrystusowych – „Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Było jasno zdefiniowane przez wielkiego Reagana światowe imperium zła Sowietów, jego „młodszy brat” – nieco śmieszne chińskie imperium, potem lokalne, północnokoreańskie, zdegenerowane przez pseudofilozofię zachodnią jak u Conrada w „Jądrze ciemności”. Każdy w miarę rozsądnie myślący człowiek, zwłaszcza w naszym regionie Europy, był w stanie rozpoznać sączoną z tych imperiów zła propagandę jako oczywisty przejaw tego, co od Złego pochodzi.
Tyle że wtedy owa wymarzona przez nas zjednoczona Europa mimo rewolty w 1968 r., sprowokowanej przez zmarksizowanych pożytecznych idiotów Kremla, jeszcze przynajmniej formalnie opierała się na prawdziwych filarach swojego dziedzictwa – chrześcijaństwie, filozofii greckiej i prawie rzymskim. W chwili, gdy po rzekomym upadku komunizmu łaskawie dopuszczono „polskich Irokezów” (według wyrażenia Bismarcka) do UE, rządziło tam już na całego właśnie pokolenie ‘68, neomarksistów, którzy znaleźli sobie zastępczy „proletariat” do wyzwalania, tzw. mniejszości seksualne, czyli wszelkiej maści dewiantów. Wskutek przymusowo fundowanej także nam ideologii „społeczeństwa otwartego” (na zboczenia) i jej masowej propagandy pod fałszywym hasłem „równości i tolerancji” znaczenie niewielkich procentowo środowisk degeneratów wzrosło niewspółmiernie, w istocie podmywając podstawy najlepszego ponoć ustroju wymyślonego przez człowieka.
Dyktatura mniejszości
Albowiem narzucanie dyktatu mniejszości jest całkowicie sprzeczne z całą historią i podstawowymi zasadami demokracji! Doświadczenie starożytnej Grecji, ojczyzny demokracji, wprost pokazuje, że to większość uprawnionych do głosu obywateli decyduje, co jest zgodne z prawem, a co nie, i to ona dyktuje bieg spraw państwowych. Nawiasem mówiąc, tego prawa głosu nie mieli nie tylko niewolnicy i kobiety, lecz także metojkowie, zamieszkali tu cudzoziemcy, którzy wszakże mieli obywatelskie obowiązki, np. służbę wojskową w obronie państwa! Według historyków pełnię praw miało zatem ok. 30 proc. ludności polis, co pozwala z kolei mówić o polskiej „demokracji szlacheckiej”, bo warstwa dysponująca prawami obywatelskimi, czyli wyborów (także króla!), stanowiła w I Rzeczypospolitej od 10 do 15 proc. mieszkańców.
Historia zresztą pokazuje i to, że ów idealny ponoć ustrój często się obywatelom nudził – w Grecji trwała może ze trzy stulecia przemiennie z nawrotami monarchii lub przekształcała się w rządy oligarchów, a w republikańskim Rzymie na czasy kryzysów obierano dyktatora, który autorytarnymi metodami miał zaprowadzić porządek i obronić państwo przed niebezpieczeństwami zewnętrznymi. I tam mimo zachowania zewnętrznych form jak Senat, republika przekształciła się w imperium, gdzie władający nim cezarowie wkrótce zyskali status boski.
Na marginesie warto przypomnieć pomijany przez postępaków fakt, że jedynymi państwami, które w XX w. oparły się skutecznie totalitaryzmom, zarówno czerwonemu, jak i brunatnemu, były te rządzone autorytarnie, z pogardą zwane „dyktaturami” zarówno przez Sowietów, jak i demokratyczny Zachód. Skutecznie, choć nie bez walk dokonały tego Hiszpania Franco i Portugalia Salazara, częściowo Finlandia Mannerheima, do czasu zdrady Zachodu i oddania ich w pacht Stalinowi także Polska Piłsudskiego i jego następców, Estonia Laidonera, Łotwa Ulmanisa czy Litwa Voldemarasa i Smetony. Taki niewygodny paradoks...
Totalna wolność od rozumu
Dziś wszystko to potępiane jest hurtem jako „faszyzm” w imię religii równości zdefiniowanej już dawno w „Folwarku zwierzęcym” przez Orwella: wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze. Jednocześnie czci się pamięć Marksa, zakazując porównywania zbrodni jego rosyjskich wyznawców – bolszewików ze zbrodniami „nazistów”. Widać niektóre ofiary też bywają równiejsze. Zupełnie inaczej niż w perspektywie chrześcijańskiej, gdzie wprawdzie próżno by szukać wzmianek o „demokracji niebieskiej” – mowa tylko o Królestwie Niebieskim, ale wszyscy jesteśmy równi przed Obliczem Bożym. Jak celnie jednak zauważył wielki katolicki pisarz Gilbert Keith Chesterton, gdy człowiek przestaje wierzyć w Boga, gotów jest uwierzyć w byle co, nawet w największą i szkodliwą dla niego samego bzdurę. A gdy się przestaje mówić: tak, tak, nie, nie, te upiorne bzdury niewątpliwie pochodzą od Złego, który lubi podszeptywać ludzkości recepty według zasady „na złość matuli wyjdę na mróz w koszuli”. Skutkuje to niekiedy całkowitym odmrożeniem mózgu jak u współczesnych piewców „totalnej wolności od”.
Mówi o tym ze smutkiem Benedykt XVI w napisanej przez niemieckiego dziennikarza Petera Seewalda nowej biografii emerytowanego papieża: „Homoseksualne małżeństwa i aborcja na świecie to znak duchowej siły Antychrysta”. W innym miejscu Seewald przytacza takie słowa papieża: „Sto lat temu każdy uznałby za absurd rozmowę o małżeństwie homoseksualnym. Dzisiaj ten, kto mu się sprzeciwia, jest ekskomunikowany ze społeczeństwa. To samo odnosi się do aborcji i tworzenia istot ludzkich w laboratorium. […] Współczesne społeczeństwo jest w trakcie formułowania antychrześcijańskiego credo, a jeśli ktoś się mu sprzeciwia, jest karany przez społeczeństwo ekskomuniką”.
Beneficjenci degrengolady i chaosu
I takie właśnie społeczeństwo na życzenie swoich zagranicznych mocodawców chcą nam zafundować liderzy partii antypolskich, nawet tych zwących się dla zmyły „polskimi”, jak kradnący mikołajczykowską nazwę PSL i jego „polska” Koalicja. Stąd bezwzględna walka ze „starą moralnością”, bo agenci obcych mocarstw mają uchodzić za bohaterów, bo wierność ojczyźnie ma być faszyzmem, bo wiara chrześcijańska, katolicka w szczególności, to inkwizycja i cenzura, czyli skrajna nietolerancja. Bo resortowe dzieci nasłanej nam z bolszewickiego wschodu „nadzwyczajnej kasty” mają być w „tym kraju” warstwą rządzącą po wsze wieki, teraz z nadania kryjących się za strukturami UE anonimowych „postępowych i liberalnych” sił, mających zamiar nadal drenować Polskę jak własny folwark. Do ujarzmienia opornych tubylców użyje się wszystkich sił, np. byłych esbeków prześladujących za komuny homoseksualistów ręka w rękę z tymiż homoseksualistami, jak ma to miejsce w przypadku „otwartospołecznościowej” fundacji promowanej przez prezydenta Warszawy i – o zgrozo! – kandydata na prezydenta RP!
Ponieważ cała ohyda degrengolady tej całej kasty dzięki ujawnianiu jej ekscesów, jak afera sopocka, staje się coraz bardziej widoczna dla przeciętnego wyborcy, co spycha antypolską opozycję na dno, zrobi ona teraz wszystko, by wykorzystać ostatnią szansę doprowadzenia do chaosu i anarchii w kraju. Stąd uporczywe obrzydzanie samej idei wyborów i próba niedopuszczenia do nich za wszelką cenę.