Na jednej z lwowskich uczelni wyplatane są siatki maskujące dla ukraińskich żołnierzy. Zrobienie jednej siatki maskującej o powierzchni około 15 metrów kwadratowych zajmuje grupie czterech kobiet około dwóch godzin - wyjaśnia Marija, jedna z kobiet wyplatających siatki.
Akademicka aula i dwa piętra jednej z uczelni we Lwowie stały się warsztatem, gdzie w ramach oddolnej inicjatywy powstają siatki maskujące dla ukraińskich żołnierzy walczących na froncie.
Na miejscu ponad 100 kobiet wyplata takie siatki. W ciągu dnia powstaje tu nawet do 60 siatek. Za stelaże do rozciągniętych sznurków budowlanych lub rybackich służą akademickie ławki.
"Najpierw pleciemy ze sznurka taką kratkę, która jest stelażem i potem zaplatamy sznurki, tworząc formę rombu. Najważniejsze, aby te romby były w miarę prosto i równo zrobione, ale to wszystko kwestia wprawy"
- powiedziała Marija. Jak wyjaśniła, do osnowy przywiązywane są następnie kawałki materiałów. To między innymi pocięte ubrania, pościel, obrusy.
Tak przygotowana siatka służy do maskowania obiektów przy wojskowych punktach kontrolnych. "Tutaj robimy tylko taką osnowę, potem wszystko jest stąd zabierane i już w nowym miejscu dowiązywane są do siatki te kawałeczki materiałów maskujących" - dodaje.
Julia, studentka polonistyki pleść siatki nauczyła się właśnie tutaj, na uczelni. "Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Przyszłam tu z koleżanką i okazało się, że można się tego szybko nauczyć. Gra tu muzyka, rozmawiamy i pleciemy. Czas szybko płynie i powstają kolejne siatki. To nasz wkład w tę wojnę" - powiedziała
Zrobienie jednej siatki o powierzchni około 15 metrów kwadratowych zajmuje grupie 4 kobiet około 2 godzin.
"Ile będzie potrzebnych siatek, tyle zrobimy. Pracujemy tak od dnia wybuchu wojny, nie wyobrażam sobie być teraz w domu, co miałabym tam robić? A tu razem pracujemy, zajmujemy czymś myśli"
- podkreśla Marija.
"Miałam wiele propozycji od moich przyjaciół, aby wyjechać ze Lwowa i przyjechać do Polski, bo tam spokój i bezpieczne życie. Powiedzieli mi, żebym pamiętała, że w Polsce są moi znajomi i zawsze mogę do nich jechać. Ale ja czuję, że muszę być w domu i coś robić, żeby mieć w sercu spokój. Powtarzam, że jak my tego nie zrobimy, to kto?" - dodała.
"Polacy też bardzo przeżywają i ciągle płaczą, gdy z nimi rozmawiam, płaczą więcej niż my. My jesteśmy w tym piekle, a wy sobie jeszcze nie wyobrażacie, jak to może być. Myślę, że będziemy walczyć do ostatniej chwili, ile by to nas nie kosztowało. Pozdrawiam wszystkich Polaków i dziękuję za pomoc, że tyle tych kobiet z malutkimi dziećmi znalazło schronienie w Waszych domach"
- podsumowała.