Longyearbyen to miejsce, które wygląda jak z innej planety. Położone jest na norweskim archipelagu Svalbard, zaledwie kilkaset kilometrów od bieguna północnego. To najdalej na północ wysunięte miasto świata, w którym mieszka około dwóch tysięcy osób. Choć formalnie należy do Norwegii, rządzi się swoimi unikalnymi zasadami, wynikającymi z ekstremalnych warunków życia.
Nie wolno poruszać się bez broni
Pierwszy szok? Nie ma tu kotów. Trzymanie ich jest zakazane, a przepis obowiązuje od wielu lat. Nie chodzi o kaprys władz, lecz o ochronę delikatnego ekosystemu. Svalbard to raj dla ptaków arktycznych. Gniazdują tu m.in. alczyki, mewy trójpalczaste i rybitwy. Kot, nawet domowy, stanowiłby dla nich ogromne zagrożenie. Dlatego mieszkańcy, którzy tęsknią za zwierzętami, mają psy. Te czworonogi są tu powszechne i dobrze przystosowane do niskich temperatur.
Drugie szok - broń. W Longyearbyen praktycznie każdy dorosły posiada karabin lub strzelbę. Nie chodzi jednak o lokalną tradycję myśliwską, lecz o bezpieczeństwo. W okolicach miasta regularnie pojawiają się niedźwiedzie polarne, których liczba na Svalbardzie przewyższa populację ludzi. Przepisy są jasne, poza granicami centrum nie wolno się poruszać bez broni palnej, a turyści mogą ją wypożyczyć po przejściu krótkiego szkolenia. Na każdym kroku widać znaki ostrzegające przed niedźwiedziami. I to to nie atrakcja turystyczna, lecz realne zagrożenie.
Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę
Longyearbyen żyje w rytmie, którego nie zna żadne inne miasto. Przez cztery miesiące w roku trwa noc polarna. W tym czasie słońce praktycznie w ogóle nie wschodzi, a życie toczy się w blasku księżyca i zorzy polarnej. Latem jest odwrotnie, bowiem słońce nie zachodzi przez prawie 80 dni.
Ciała w ziemi nie rozkładają się
Zaskakujące są też inne przepisy. W Longyearbyen nie można umrzeć, a przynajmniej nie wolno tu być pochowanym. Ziemia jest zamarznięta przez cały rok, więc ciała nie rozkładają się i przez lata mogą być siedliskiem wirusów. Gdy ktoś ciężko zachoruje, przewożony jest samolotem do kontynentalnej Norwegii. Na lokalnym cmentarzu od dawna nie wykopuje się nowych grobów.
Mieszkańcy żyją tu w rytmie wyznaczanym przez naturę. Zimą temperatura potrafi spaść do -30 stopni Celsjusza, a wicher znad Arktyki przenika każdy materiał. Mimo to miasto działa jak dobrze naoliwiony mechanizm. Działają szkoła, szpital, biblioteka, a nawet browar i uniwersytet. Funkcjonuje też najdalej na północ wysunięte lotnisko świata, z którego codziennie odlatują samoloty do Tromsø i Oslo.
Bank, który ma przetrwać najgorsze
Longyearbyen, co dość oczywiste, nie ma lokalnych rolników . Dlatego warzywa i owoce przypływają statkami lub przylatują samolotami. W zamian miasto ma coś, czego nie ma nikt inny: Globalny Bank Nasion. To potężny magazyn w wykutym w skale tunelu, gdzie w temperaturze -18°C przechowywane są nasiona niemal wszystkich roślin uprawnych świata. Jest tak skonstruowany, że ma przetrwać nawet globalną katastrofę.

Z pozoru surowe i niedostępne, Longyearbyen jest społecznością niezwykle zżytą. Mieszkańcy nie zamykają domów. Dosłownie. W drzwiach często zostawia się klucze, bo bezpieczeństwo i zaufanie to tutaj sprawy oczywiste. Wszyscy znają się z imienia, a przestępczość praktycznie nie istnieje.