Ależ aferę wywołało badanie prowadzone na jednym z niemieckich uniwersytetów. W zasadzie badacze mogliby się cieszyć z rozgłosu, gdyby nie fakt, że dość mocno podpadli postępowcom, którzy w ostatnim czasie na sztandary wzięli walkę z wszelkimi przejawami rasizmu. Ironia losu polega na tym, że badający brak „różnorodności” w niemieckim kinie i telewizji naukowcy, próbując udowodnić lansowaną coraz mocniej tezę, że imigranci są rzadziej przedstawiani w programach telewizyjnych i filmach… sami posłużyli się „rasistowskimi kategoriami”. To jeszcze nie wszystko. W swoich badaniach naukowcy doszli do dość zaskakujących wniosków. Alarmują, że kobiety grają zbyt mało... zwłok w filmach i programach fabularnych.
Badania nad iście postępową tezą prowadził Instytut Badań nad Mediami na Uniwersytecie w Rostocku. Dziennik „Bild” wpadł jednak na trop poważnej „afery”. Okazało się bowiem, że w celu zidentyfikowania prezenterów, aktorów i gości talk show jako migrantów, badacze odwoływali się do… „księgi kodów” z „wizualnymi przykładami”, aby „zakodować pochodzenie etniczne postaci”.
O co dokładnie oskarżani są naukowcy? Okazuje się, że ludzie o różnych kolorach skóry są na potrzeby badania podzieleni w tabeli na kategorie takie jak „biały”, „czarny/PoC” (People of Colour), „Latinx” (Latynosi), „Południowa Azja” lub „Indigen” (rdzenni mieszkańcy). W każdej kategorii umieszczono po kilka zdjęć portretowych osób z danej „grupy etnicznej” wraz z opisami ich cech biologicznych. I podniósł się krzyk.
Jak badacze opisywali poszczególne grupy etniczne? Oto kilka przykładów:
„W celu rzekomej walki z rasizmem, ludzie są klasyfikowani według kształtu oczu, struktury włosów i koloru skóry”.
- alarmuje niemiecki tabloid.
Uniwersytet w Rostocku, zapytany przez „Bild” swoich badań jednak broni.
Dzięki naszej metodzie spełniliśmy postulat aktywistów antydyskryminacyjnych, aby uczynić ich marginalizację widoczną, ponieważ dyskryminacja, której osoby Black & PoC doświadczają w prawdziwym życiu, opiera się właśnie na przypisaniu cech zewnętrznych. Dlatego też księga kodów została „szczegółowo przedyskutowana i uzgodniona z aktywistami”.
- mówi prof. dr Elizabeth Prommer, dyrektor Instytutu Badań nad Mediami.
Na reakcję środowiska naukowego nie trzeba było długo czekać. Naukowcy nie stanęli jednak w obronie badaczy, lecz do całej sprawy odnieśli się krytycznie.
Kategoryzowanie osoby na podstawie wątpliwych cech zewnętrznych do równie wątpliwej typologii jest z naukowego punktu widzenia kompletnym nonsensem. Nie można przypisać kogoś do regionu lub grupy etnicznej na podstawie koloru jego skóry, włosów lub oczu. (...). Cała ta sprawa jest wysoce wymyślona, pozbawiona empirycznie weryfikowalnych podstaw i politycznie jest niczym więcej niż paternalistycznym nowym rasizmem.
- powiedziała tabloidowi „Bild” Etnolog prof. dr Susanne Schroeter.
Podobnego zdania jest również niemiecki ekspert od totalitaryzmu prof. dr Joerg Baberowski, który był zbulwersowany przypadkiem badań z Rostocku.
Sortowanie ludzi według koloru skóry jest dyskryminacją i rasizmem. Takie kategorie przypominają mi najciemniejszą epokę XX wieku. Z kolei oświecenie, które ma swoją siedzibę przede wszystkim na uniwersytetach, jest ślepe na kolory. (...) ocenia ludzi nie ze względu na kolor skóry, ale na to, co potrafią, wiedzą i robią.
- powiedział profesor, cytowany przez „Bild”.
Na tym jednak cała sprawa się nie kończy. Dziennikarze niemieckiego tabloidu zwracają uwagę, że wq badaniach antyrasistowskich „często twierdzi się, że mniejsza reprezentacja migrantów w mediach wynika z rasistowskich praktyk firm produkcyjnych (...). Z tego powodu aktywiści często domagają się, aby role filmowe były przydzielane według parytetów koloru skóry i pochodzenia”.
„Badacze wychodzą również z założenia, że społeczeństwo jest wolne od dyskryminacji tylko wtedy, gdy kobiety i mniejszości społeczne - zgodnie z ich udziałem procentowym w populacji - są reprezentowane w serialach, talk show i filmach”.
- czytamy na łamach „Bild”.
Bardziej wnikliwa analiza treści samego badania ujawniła jeszcze jeden problem. Pojawił się tam szereg dość absurdalnymi postulatów.
Badacze z Uniwersytetu w Rostocku krytykują na przykład fakt, że kobiety są „niedostatecznie reprezentowane nawet jako trupy”. Ponieważ zwłoki w „niemieckich programach fabularnych" są tylko w „30 procentach" kobiece”.
- pisze „Bild”.