Trawniki są nieodłączną częścią miasta. Przede wszystkim jesteśmy przyzwyczajeni do trawników pełniących funkcje reprezentacyjne. Króciutko przystrzyżone, nawożone i podlewane są typowym elementem miasta. W Polsce taki krótko przystrzyżony trawnik często był traktowany jako symbol statusu ekonomicznego. Mamy także trawniki „do zadań specjalnych”; roślinność porastająca przydroża, skarpy czy brzegi cieków wodnych. Jest ona również często przycinana, zdominowana często przez jeden gatunek szybko rosnącej i szybko ukorzeniającej się trawy, która ma za zadanie zazielenić miejsce po inwestycji i powstrzymać erozję wodną. Dziś zaczynamy jednak inaczej patrzeć na zieleń w mieście.
Stojąc bezpośrednio w obliczu zmian klimatycznych zastanawiamy się, czy nie jest zbyt kosztowną ekstrawagancją podlewać trawniki i zanieczyszczać środowisko nawozami, tylko po to, aby następnie wykaszać przyrastająca zieleń? Widzimy także inne obrazki: zrudziale, wysychające rzadkie kępy traw na skarpach i przydrożach. Czy nie ma możliwości takiego utrzymywania trawników, aby były one wytrzymalsze na susze i gwałtowne opady, wiązały dwutlenek węgla a jednocześnie nie trzeba było ich często kosić i nawozić? Jest jeszcze jeden aspekt postrzegania przez nas zieleni miejskiej, myślę, że szczególnie ważny dla nas w sytuacji epidemii Covid-19, kiedy dostęp do kontaktu z przyrodą był dla wielu z nas ograniczony. Ważna jest dla nas sama natura i jej nieodłączny atrybut - bioróżnorodność. Czy nasze trawniki muszą być sterylną zieloną powierzchnią, bez owadów, ptaków i drobnych ssaków?
Dziś coraz więcej osób, w tym, na szczęście, włodarze naszych miast, chcą trawników przyjaznych naturze i nie obciążających środowiska. Problem w tym, jak uzyskać takie trawniki. Najprostsze rozwiązanie - rzadsze koszenie - nie jest wystarczające w dłuższej perspektywie czasowej. Wbrew niestety raczej naiwnym przekonaniom bogactwo gatunkowe trawników nie będzie zadawalająco wzrastać, kiedy tylko zaprzestaniemy częstego koszenia. Wynika to z tego, że przez wiele dziesiątków lat intensywnie użytkując trawniki oraz nieustannie przekopując i nawożąc glebę w mieście drastycznie ograniczyliśmy liczbę gatunków roślin półnaturalnych łąk, które mogłyby stworzyć taką przyjazną dla środowiska i odporną na ekstrema klimatyczne zieleń miejską. Po drugie, nasze trawniki przydrożne i miejskie to w istocie izolowane płaty zieleni oddzielone od innych betonem budynków lub asfaltem dróg. Zasiedlające je rośliny często tworzą izolowane populacje podlegające chowowi wsobnemu i zagrożone dużym ryzykiem wymarcia. Myśląc o zwierzętach, zapewnienie im możliwości migracji jest dla nas czymś zrozumiałym – stąd tworzenie korytarzy ekologicznych, czy przejść nad autostradami dla zwierząt. Tak samo jest w przypadku roślin – powinniśmy tworzyć systemy siedlisk ułatwiające populacjom roślin rozprzestrzenianie nasion. Miasto nie jest przyjaznym środowiskiem dla roślin łąk i pastwisk, a szczególnie dla możliwości migracji ich nasion.