Ile razy zdarzyło się, że za wypowiadanie się publicznie w sieci przeciwko ruchom lewicowym, użytkownicy danej platformy dostali przysłowiowego "bana"? Było to zauważalne chociażby w 2020 roku, gdy na masową skalę wybuchły Strajki Kobiet. Wielu internautów, którzy wypowiadali się w sposób negatywny o całej akcji, musieli liczyć się z dużym prawdopodobieństwem otrzymania blokady na swoim koncie. Podobnie w przypadku komentowania - nie do końca w sposób obraźliwy, np. marszów równości lub innych przedsięwzięć związanych z ideologią LGBT. Tajemnicą nie jest zatem, iż koncerny specjalizujące się w prowadzeniu social mediów - nie są zbyt dużymi zwolennikiem wolności słowa.
Główne platformy mediów społecznościowych, pod względem "polityki bezpieczeństwa" często są ze sobą zgodne. Oczywiście tylko wtedy, jeśli chodzi o treści, jak i użytkowników konserwatywnych. Ci, wygłaszający wszem i wobec poglądy lewicowe - powinny być szanowne i pod żadnym pozorem nie można zwrócić im uwagi. Zdarza się, że nawet wtedy, kiedy obrażają innych użytkowników - tych mających inne zdanie.
Pod pozorem "walki z tzw. mową nienawiści", na przełomie kilku lat istnienia najpopularniejszych platform social mediów, usunięto, zbanowano, zablokowano, ograniczono konta, które w żaden sposób nie łamały prawa czy ogólnie przyjętych norm społecznych. Potem, dlaczego zostali tak potraktowani było wygłaszanie światopoglądu innego, niż właściciele platform bądź środowiska, które w ich mniemaniu są "tymi lepszymi".
Taki stan rzeczy, gdzie media społecznościowe oraz koncerny internetowe w dużym stopniu zmonopolizowały przepływ opinii, informacji, zaś z drugiej wskazywały, "którą drogą należy iść", stał się sytuacją groźną dla demokracji. Można wręcz przyznać, iż w pewnem sensie koncerny te zbudowały sobie interfejsy do... kształtowania elektoratów. Szczególnie wśród młodych użytkowników.
Olbrzymia szansa na zmianę tego stanu rzeczy pojawiła się w momencie, gdy nowym właściciel Twittera został Elon Musk. Miliarder od zawsze znany był z szacunku do wolności słowa. I właśnie kierowanie się wolnością słowa jako wartością najwyższą zapowiedział podczas restrukturyzacji nowo nabytej platformy. Jak można było się spodziewać, entuzjastami tego pomysłu nie są liberalno-lewicowe media i mocno w dzisiejszych czasach zaangażowane ideologicznie koncerny. W ramach "buntu", grożą one wycofaniem reklam. Musk zdaje się być jednak niewzruszony.
Dokumenty Twittera dotyczące tłumienia wolności słowa zostaną wkrótce opublikowane na samym Twitterze. Opinia publiczna zasługuje na to, aby wiedzieć, co naprawdę się wydarzyło…
– zapowiedział późnym wieczorem Elon Musk, którego wpis obiega w trybie ekspresowym cały świat.
The Twitter Files on free speech suppression soon to be published on Twitter itself. The public deserves to know what really happened …
— Elon Musk (@elonmusk) November 28, 2022
Oj będzie wycie
– tak do wpisu odniósł się Stanisław M. Stanuch - dziennikarz zajmujący się sprawami social mediów.
Oj będzie wycie😂 https://t.co/UkMl4zMO1M
— 𝗦𝘁𝗮𝗻𝗶𝘀ł𝗮𝘄 𝗠. 𝗦𝘁𝗮𝗻𝘂𝗰𝗵 🇵🇱 (@dziennikarz) November 28, 2022
W sieci pojawiło się wiele komentarzy, które pochwalają nowego właściciela Twittera za ten ruch.
Oj będzie wycie😂 https://t.co/UkMl4zMO1M
— 𝗦𝘁𝗮𝗻𝗶𝘀ł𝗮𝘄 𝗠. 𝗦𝘁𝗮𝗻𝘂𝗰𝗵 🇵🇱 (@dziennikarz) November 28, 2022
"Dziękuję Ci. Chcemy zobaczyć wszystko: Dlaczego niektóre konta zostały zweryfikowane zamiast innych? Czy ludzie płacili za weryfikację? Czy konta konserwatywne były cenzurowane/banowane częściej niż konta niekonserwatywne? Czy Twitter stłumił trendy, z którymi się nie zgadzał?"
- napisał Scott Presley, amerykański działacz konserwatywny.
Thank you.
— #ThePersistence (@ScottPresler) November 28, 2022
We want to see everything:
Why were some accounts verified over others? Did people pay for verification? Were conservatives censored/banned more than non-conservative accounts? Did Twitter suppress trends it didn’t agree with?