Lata 70. i 80. ubiegłego wieku obfitowały w porządne polskie kino dla młodych widzów. Do dziś pokolenie, które się wychowało na filmach z tamtych lat, wspomina je z sentymentem, kojarzy bohaterów i potrafi zanucić piosenki z produkcji. Niestety nagle powstała dziura i bardzo długo trzeba było czekać na wciągający polski film dla młodzieży. Ale oto jest – zrobione z iście amerykańskim rozmachem kino pt. „Władcy przygód. Stąd do Oblivio”.
Film w reżyserii Tomasza Szafrańskiego odwołuje się do klasyki kina przygodowego, w którym bohaterowie rozwiązują zagadki i wychodzą z opresji dzięki swojej pomysłowości. Franek (Szymon Radzimierski) oraz Izka (Weronika Kaczmarczyk) to para zupełnie zwyczajnych nastolatków, którzy pewnego dnia zmierzą się z niecodziennym wyzwaniem. Będą musieli uratować Eddiego (Maciej Makowski) z rąk niebezpiecznych Łowców Głów przybyłych na Ziemię z tajemniczej krainy Oblivio.
Miałam okazję uczestniczyć w oficjalnej premierze filmu, która odbyła się we wtorek. Kiedy Marcin Ksobiech, jeden z producentów obrazu, zachwalał kolejne elementy produkcji, przyjmowałam to trochę z przymrużeniem oka – wszak producent musi. Ale jego zapowiedź, że będzie to „zadziwiający film, po którym widz zastanowi się, jak to dzieło w ogóle powstało”, ewidentnie się potwierdziła. Wyszło rewelacyjne kino przygodowe, którego nie powstydziliby się twórcy „Indiany Jonesa”, „E.T.” czy „Jumanji”. Wartka i ciekawa akcja, piękne zdjęcia, świetna scenografia, dynamiczny montaż, bardzo udane efekty specjalne – to zalety filmu. Na szczególną uwagę zasługuje wybitna, hollywoodzka muzyka. Jej kompozytorem jest Fred Emory Smith, a nad ścieżką dźwiękową pracował również stały współpracownik Hansa Zimmera, Carl Rydlund („Interstellar”, „Dunkierka”).
Kompozycja była tworzona przez ponad pół roku. Zrobiliśmy 66 minut muzyki. Gdyby dodać czołówkę i napisy końcowe, wyszedłby musical. W nagraniu wzięło udział ponad 80 muzyków sesyjnych, dlatego musieliśmy jechać do Czech. Zrobiliśmy pierwszy film w historii polskiej kinematografii, który ma w napisach więcej obcokrajowców niż Polaków i nie jest koprodukcją międzynarodową
– opowiadał Ksobiech.
Trzeba przyznać, że twórcy bardzo wysoko podnieśli poprzeczkę pod wieloma względami. Jest jednak pewna wada – nieliczne momenty, gdy aktorzy mówią za szybko, trochę niewyraźnie i trzeba się mocno wsłuchiwać, żeby zrozumieć kwestie. Emocji jednak nie brakuje. Na ekranie ciągle coś się dzieje. Podczas seansu w kinie młodzi widzowie zatopieni byli na całego w filmowym świecie. Co się rzadko zdarza na projekcjach dla dzieci, nikt nie gadał i się nie kręcił. Ale za to dobiegł mnie z rzędu obok cichutki głos dziewczynki: „mamusiu, boję się”. Warto zatem podkreślić, że to produkcja dla starszych dzieci (z założenia od IV klasy szkoły podstawowej), a film zawiera sceny, które mogą wystraszyć bardziej wrażliwych młodych kinomanów.