Okres zimnej wojny był źródłem inspiracji dla wielu reżyserów i scenarzystów, którzy w mniej lub bardziej udany sposób starali się odzwierciedlić napięcie między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim, a także - co oczywiste - piętrową grę wywiadów i kontrwywiadów. "Ukryta gra" - film, który jest reżyserskim debiutem Łukasza Kośmickiego - ma swoje wady, niemniej jednak zarazem jest produkcją, która skutecznie zaprasza widza do opowiedzenia nieoczywistej historii.
Ta Kośmickiego (którego na poziomie scenariusza wspierał Marcel Sawicki) umiejscowiona jest w Warszawie, a konkretnie w Pałacu Kultury i Nauki, w samym szczycie kryzysu kubańskiego. Gdy między dyplomatami, agentami i władzami USA i ZSRS odbywa się gra nerwów z zagrożeniem nuklearnym w tle, stolica Polski ma gościć dwóch szachowych arcymistrzów: przedstawicieli Sowietów i Amerykanów. Pozornie dwie kompletnie odrębne opowieści zaczynają mieć jednak zaskakujący wspólny mianownik, a wirtuozi szachownicy trafiają w samo centrum przeciągania liny między światem Zachodu i Wschodu.
Aby nie zdradzić zbyt wiele z fabuły, która jest zaskakująco dobrze poprowadzona, powiedzmy tylko tyle, że do Warszawy jako reprezentant USA trafia ekscentryczny profesor Joshua Mansky (kapitalna rola Billa Pullmana), który swój intelektualny geniusz równoważy hektolitrami wypijanego alkoholu. Szachowy arcymistrz ma co prawda podejrzenia, że nie chodzi tylko o grę, niemniej jednak o kolejnych węzłach historii, do której został wplątany, dowiaduje się wraz z widzem filmu. To jedna z największych zalet "Ukrytej gry" - stopniowe i subtelne odsłanianie fabularnych puzzli. Gdy wydaje się, że produkcja Kośmickiego jest tylko kolejnym klimatycznym filmem, o którym poza zdjęciami nie można powiedzieć nic dobrego, scenariusz przyspiesza, a widz trafia na naprawdę solidny rollercoaster.
To jasne, że "Ukryta gra" nie jest filmem, który można zestawić z produkcjami o Jamesie Bondzie, niemniej jednak i na poziomie scenariusza, i na poziomie klimatu, dorównuje historiom agenta 007. Gdyby budżet produkcji został wzbogacony na tyle mocno, że zostałyby dołożone efekty specjalne z prawdziwego zdarzenia, to "Ukryta gra" swobodnie mogłaby rywalizować z odpowiednikami filmów akcji stworzonych za 10, a może i 20 razy większe pieniądze. Co zaznaczywszy, powiedzieć jednak trzeba, że film Kośmickiego nie jest kolejnym odcinkiem narzekania, które czasem jest swoistym pocieszaniem się: "Jak na polskie kino to całkiem niezły, ale...", po czym następuje cała litania niedogodności. Nie, "Ukryta gra" broni się sama w sobie - bez żadnego ale.
Poza wspomnianym już Pullmanem wyróżnić trzeba na pewno Roberta Więckiewicza, który jako dyrektor Pałacu Kultury i Nauki jest zarazem przewodnikiem amerykańskiego gościa po polskiej historii, peerelowskich zakamarkach stolicy lat 60. (jak z pamiętników Leopolda Tyrmanda), a także - last, but not least - biało-czerwonej gościnności, której symbolem staje się tak bardzo pożądany przez Mansky'ego alkohol. "Czysta wódka, czysta matematyka" - żartuje główny bohater, pytany o źródła swojego geniuszu. Dzięki Więckiewiczowi widz otrzymuje więc nie tylko małą pigułkę wiedzy o polskich dziejach lat 30. i 40., ale także, a może przede wszystkim - klimatyczny wymiar komunistycznej Warszawy, w której jest miejsce i na brutalne działania specsłużb, i na duszące się w oparach dymu knajpy. Jeśli już mowa o aktorach, to nie można nie wspomnieć o Aleksieju Serebryakovie, który wciela się w postać bezwzględnego generała Krutowa, dumnie pracującego dla rosyjskiego kontrwywiadu. Osobny akapit wypada poświęcić Pałacowi Kultury i Nauki. "Dar od Stalina" jest w "Ukrytej grze" miejscem, gdzie odbywa się omawiana rozgrywka, a kolejne korytarze, tajemne przejścia i sekretne furtki sprawiają, że na brudny budynek w centrum Warszawy widz spojrzy innym niż dotychczas okiem.
Peerelowska Warszawa w filmie Kośmickiego trochę przypadkiem staje się głównym polem gry - szachowy pojedynek jest tu wyłącznie teatralną, zastępczą sceną, za której kulisami odbywa się prawdziwa rywalizacja. Przyznać trzeba, że "Ukryta gra" - ostatni film wyprodukowany przez Piotra Woźniaka-Staraka - pokazuje to w naprawdę wciągający sposób. Zwroty akcji, jakie serwuje widzom reżyser - po dość długim, rozkręcającym się wstępie, który każe zastanawiać się, czy aby na pewno jest to film godny uwagi i wydanych pieniędzy na bilet w kinie, są naszkicowane w naprawdę profesjonalny sposób (choć pewnie dla miłośników kina akcji to dość przewidywalne twisty), a intryga, z początku dość niejasna i wydająca się na przekombinowaną, dostarcza widzom sporo rozrywki, okraszonej całkiem niezłym humorem. Zaskakująco dobrze zrobione kino!
8/10