Wilno jest przytulne - niby miasto europejskie, zwyczajne, ale Wilno jest po prostu do zjedzenia. To miasto, które chciałoby się czule objąć - mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Stanisław Soyka.
„Muzyka i słowa Stanisław Soyka” to Pana w pełni autorski album po dość długiej przerwie. Ile to już lat? Piętnaście, szesnaście?
Nie ma tutaj we mnie aptekarstwa. Pisałem swoje piosenki intensywnie między 25, a 35. rokiem życia. W połowie lat 90. uważałem, że wszystko, co miałem do powiedzenia - powiedziałem. Otoczył mnie wtedy brak weny, brak natchnienia, nie miałem powodu, nie miałem o czym pisać.
To wtedy zaczął Pan komponować muzykę do poezji?
Tak. Wówczas trafiłem na Szekspira i jego sonety. Tak się zaczęła przygoda z poetami. To nie było coś, co zaplanowałem; po prostu trwało to we mnie. Potem przyszedł czas na Miłosza, Osiecką, Staffa, Leśmiana…
A jednak wrócił Pan do swoich autorskich utworów. Dlaczego?
Jakieś pięć lat temu zaczęli się pojawiać ludzie z pytaniem, kiedy nagram własne, autorskie rzeczy. Ludzie zaczęli się dopominać i to była dla mnie legitymacja, by o tym pomyśleć. Byłem tym trochę onieśmielony. Jeśli się czegoś nie robi dłużej, to ma się wrażenie debiutanta. Okazało się jednak, że coś, co zostało nauczone i rozpoznane w człowieku, jest pewnym zaczątkiem.
Nowy album promuje singiel „Ławeczka”, który każe nam na chwilę zatrzymać się i poobserwować rzeczywistość. Co Pan dostrzegł, siedząc na tej ławeczce?
Dostrzec można wiele rzeczy; dużo zależy od nastawienia. Osobiście jako antropolog-amator lubię patrzeć na ludzi. Gdy siada się na ławeczce, to człowiek realnie się zatrzymuje i ten spektakl przebiegający przed nim nigdy więcej się nie powtórzy. Tylko w tym konkretnym momencie dany człowiek idzie przede mną w tym samym stylu. Ale dzieje się też z nami coś takiego, że brakuje ławek w miastach. Przy dużych ulicach nie uświadczysz ławki. A to eliminuje jakąś część osób, zwłaszcza starszych, którzy nie mają odwagi wyjść dalej, na dłużej.
Na płycie pojawia się również temat przemijania. Pan dopiero co skończył 60 lat. Nie za wcześnie na takie rozważania?
Nie czuję się stary, ale jestem człowiekiem, który przeżył 60 lat, przetrwał, dał radę. Choć nie raz i nie dwa nie było łatwo. Refleksja jak refleksja... Nie chcę dużo mówić o piosenkach, bo one mówią same za siebie bardzo wyraźnie. Chcę tylko powiedzieć, że człowiek to zagadnienie wielowątkowe, wielowarstwowe. Tych jedenaście piosenek nie wyczerpuje ich choćby w niewielkim procencie. Poza tym nie powiedziałem, że to moje ostatnie słowo (śmiech).
Coś się szykuje?
Tak, mam w planach kolejną płytę. W tej chwili jestem zajęty promocją albumu, ale już za chwilę wracam do nowego materiału.
Idzie Pan za ciosem.
Mam takie poczucie, że tematów jest jeszcze kilka, którymi chciałbym się podzielić. Nie widzę powodu, by to blokować. Jedyne, czego potrzebuję do pracy to cisza.
Znajduje ją Pan na wsi?
Jestem z Górnego Śląska, to moja mała ojczyzna i tam się ukształtowałem. Potem były Tatry, które odwiedzałem bardzo często: w pewnej wiosce obok Bukowiny byłem nawet zastępcą organisty... Bardzo ważną krainą w Polsce jest dla mnie również Warmia, gdzie z prywatnych powodów kształtowało się tam moje życie rodzinne. Mam tam wielu przyjaciół, wychowywały się tam moje dzieci. Ale mieszkam w Warszawie. Warszawa to miasto zasadnicze. Przyjechałem tu 40 lat temu zdobyć świat i pokochałem to miasto jeszcze w czasie, gdy hulał tu wiatr i nie było tak ładnie jak dziś. Warszawa ma swoją moc, potęgę, legendę, siłę żywotną. Stąd też piosenka „Lubię wracać do Warszawy” na nowym krążku. Natomiast wkrótce będę się wyprowadzał na wieś, ale na Mazowsze, godzinę od Warszawy. To jednak inny mikroklimat, parter. W moim wieku o wiele bardziej higienicznie żyć na parterze, wśród okoliczności przyrody.
Skoro mówimy o miastach, chciałam spytać, jakie wrażenie wywarło na Panu Wilno? Wiem, że rok temu koncertował Pan tutaj.
Byłem tam pierwszy raz i muszę powiedzieć, że jestem oczarowany. Wilno jest przytulne - niby miasto europejskie, zwyczajne, ale Wilno jest po prostu do zjedzenia. To miasto, które chciałoby się czule objąć. Byliśmy tam w czasie, gdy było ciepło, siadaliśmy na ulicach i chłonęliśmy. To były przeurocze dni. Chcę jednak powiedzieć, że szanując prawa Polaków na Litwie, uważam, że Litwini mają też prawo, by mówić o swojej kulturze, swoim języku - to ich naturalne prawo.
Czy planuje Pan powrót do Wilna?
Wie Pani, nie planuję takich rzeczy, ponieważ gram tam, gdzie mnie wołają. Jest mnie łatwo znaleźć i ustalić kalendarz. Gdyby pojawiła się taka propozycja, to popędzę do Wilna z wielką przyjemnością.
Czego życzyłby Pan naszym Czytelnikom?
Z przyjemnością przyjechałbym do Was, do Wilna. Wilno pokochałem od pierwszego wejrzenia i prawdę mówiąc, prywatnie, mam w planie tego roku wsiąść latem z moją żoną i powałęsać się troszkę po Litwie. Zajrzeć do Wilna, ale i do Kłajpedy... Litwa to bardzo ciekawy kraj, z bardzo interesującą historią. Mamy taki zamiar na wykrojony tydzień na Litwie. A tymczasem ściskam z całego serca całą Litwę.
Rozmawiała Magda Fijołek.
Wywiad ze Stanisławem Soyką ukazał się w "Kurierze Wileńskim" z 11 maja 2019 r. Publikujemy go dzięki uprzejmości magazynu.