Rzeczpospolita Polska oparta na rzymsko-chrześcijańskich zasadach wolności, podmiotowości człowieka i szacunku dla prawa, była dla totalitarnych, cynicznych reżimów wrogiem idealnym. Wrogość komunizmu i nazizmu tylko pozornie wyglądała na fundamentalną i nieprzezwyciężoną. Właściwie nie powinno dziwić, że partia mająca w nazwie socjalizm i robotników, dogada się z partią bolszewików. Zwłaszcza, gdy odkryją wspólny interes.
Sojusz krwistej czerwieni i grobowej czerni
Sojusz III Rzeszy i Związku Sowieckiego z niemożliwości stał oczywistością. Niewiele jest w dziejach świata równie krótkich negocjacji i umów tak zgrabnie godzących ogień z wodą, co te przeprowadzone 23 sierpnia 1939 r. przez ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa z komisarzem Wiaczesławem Mołotowem. Na nocnym przyjęciu Stalin wznosił toast za przyjaźń z III Rzeszą i za zdrowie Führera. Jawna część paktu dotyczyła współpracy gospodarczej i była oficjalną „przykrywką” tajnego protokołu. To w nim Hitler w zamian za pomoc w podboju Polski zgodził się, by Stalin włączył do „sowieckiej strefy wpływów” państwa nadbałtyckie – Łotwę, Estonię i Finlandię oraz rumuńską Besarabię. Co do Polski, dyktatorzy umówili się, że Armia Czerwona wystąpi zbrojnie po stronie niemieckiej w ciągu dwóch tygodni od wybuchu wojny, a wspólna granica obu grabieżców będzie biegła linią Narwi, Wisły i Sanu. Wojna, którą obaj sygnatariusze umawiali się rozpętać przeciwko Rzeczpospolitej i rozbiór jej terytorium nazwane zostały eleganckim i kłamliwym językiem dyplomacji „terytorialno-politycznym przekształceniem terytoriów należących do państwa polskiego”.
Informacje o przewidywanym rozbiorze naszego kraju dotarły do Brytyjczyków i Francuzów już następnego dnia – Polakom ich nie przekazali. Zapewne odetchnęli z ulgą – oto intryga z udzielonymi Polsce nierealnymi gwarancjami pomocy przyniosła oczekiwane owoce. Zachód mógł spać spokojnie – Hitler ruszał na wschód. (…)
Nóż w plecy
Schulenburg, niemiecki ambasador w Moskwie już od 3 września dopomina się od Mołotowa, aby zrealizowano porozumienie i rozpoczęto inwazję. Do dziś historycy nie są pewni, dlaczego sowiecki dyktator zwlekał tak długo. Czy zaskoczył go fakt, że wbrew przewidywaniom Anglia i Francja jednak wypowiedziały wojnę III Rzeszy? Czy czekał na rozbicie atakujących w Mandżurii wojsk japońskich? Czy też przyczyną był bałagan panujący w sowieckiej armii? A może podstępny i chytry Stalin chciał, by między atakiem Niemiec a „wkroczeniem” Armii Czerwonej upłynęło dość czasu, aby opinia międzynarodowa nie traktowała Sowietów jako wspólników nazistów? Pracę nad takim obrazem inwazji dyplomacja i propaganda sowiecka rozpoczęła natychmiast. Szeroko rozpowszechniano twierdzenie, że Armia Czerwona musiała „wejść” do Polski, by obronić „braci Ukraińców i Białorusinów” przed Niemcami, gdyż przegrywające wojnę państwo polskie nie było już w stanie tego uczynić.
Rzołnierze Armii Polskiej! Pańsko-burżuazjny Rząd Polski, wciągnowszy Was w awanturystyczną wojnę, pozornie przewaliło się. Ono okazało się bezsilnym rządzić krajem i zorganizować obronu. Ministrzy i gienerałowie, schwycili nagrabione imi złoto, tchórzliwie uciekli, pozostawiają armię i cały lud Polski na wolę losu.
– brzmiał początek sowieckiej ulotki rozrzucanej na polskim terytorium. (…)
Stalin ruszając na walczącą Polskę, oddał prawdziwy hołd męstwu polskiego żołnierza. Przeciwko oddziałom rezerwowym, siłom Korpusu Ochrony Pogranicza i wykrwawionym w bojach nielicznym jednostkom liniowym rzucił ponad 600 tysięcy żołnierzy, blisko 5 tysięcy dział, około 2 tysięcy samolotów i niemal 4800 czołgów.
Cały artykuł Tomasza Panfila można przeczytać w aktualnym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”.