Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Kultura i Historia

Przedwojenna Warszawa. Takie warunki mieszkaniowe były wtedy codziennością

Tuż przed wojną prawie jedna czwarta warszawiaków gnieździła się w przeludnionych mieszkaniach. Za takie uznawano dopiero te, w których w jednym pokoju żyło więcej niż pięć osób.

Pomiędzy odzyskaniem w 1918 r. niepodległości a wybuchem drugiej wojny światowej mieszkalnictwo stało się jednym z największych wyzwań społeczno-gospodarczych II Rzeczpospolitej. W jednoizbowych lokalach, bez sanitariatów mieszkało nawet do kilkunastu, często niespokrewnionych ze sobą osób.

Reklama

Do dramatycznego niedoboru mieszkań, nie tylko w Warszawie, przyczyniła się migracja ze wsi. Olbrzymią skalę tego zjawiska widać w „Pamiętnikach bezrobotnych” – plonie konkursu ogłoszonego w latach 30. przez socjologa Ludwika Krzywickiego i Instytut Gospodarstwa Społecznego. Autor jednego z nadesłanych na ten konkurs pamiętnika napisał o swoim domu, że był taki „jakich tysiące w Warszawie” – z eleganckim frontem od ulicy i zupełnie inną oficyną. Żeby się tam dostać, musiał przeciskać się przez „bramę stale pełną ludzi”, gdzie „zapóźnieni przechodnie brudzą (…) pozostawiając swoje nieczystości”.

Wyjaśniał, że ta zatłoczona brama to norma, bo „bezrobotni mieszkańcy domu wolą tu wystawać, niż siedzieć w ciasnych izbach”. W opisanej w tym pamiętniku pięciopiętrowej oficynie znajdowało się 60 izb, przy czym – wyjaśniał autor - „całe mieszkanie posiada 3,5 metra szerokości, 2,5 metra długości i 3 metry wysokości”.

W takiej klitce żyła główna lokatorka i podnajmująca od niej izbę czteroosobowa rodzina. Dwoje dzieci spało z obcą kobietą w jednym łóżku, a rodzice - na podłodze, bo nie było nawet gdzie postawić polowej leżanki

Bez wody i ubikacji

Nie był to odosobniony przypadek. W okresie międzywojennym w Warszawie sporo mieszkań nie miało bieżącej wody i ubikacji. Pewien warszawiak, który nie bawiąc się w zbędne eufemizmy opisywał jak „mieszkańcy ze 155 mieszkań czekają na wolne miejsce w ustępie o czterech przedziałach”, gdzie i „maleństwa ledwo pełzają, bawią się w ustępie, pod ustępem, w rynsztokach”.

Innym często przywoływanym problemem, zwłaszcza dla mieszkających na najniższych kondygnacjach, był całkowity brak dostępu światła słonecznego. Nawet jeśli pokój miał okno, to w najlepszym wypadku wychodziło ono na ścianę innej kamienicy, w najgorszym zaś na trotuar, a „słoneczną pogodę można było wykryć tylko po odcieniu koloru asfaltu, jakim wylane było podwórko” opowiadała przedwojenna publicystka Helena Boguszewska.

Potwierdzają to dane z „Małego Rocznika Statystycznego 1938” na 34,9 mln mieszkańców przypadało jedynie 7,1 mln mieszkań, co dawało wskaźnik 204 mieszkań na 1000 osób. To był jeden z najniższych wyników w Europie Środkowo-Wschodniej. Deficyt szacowano na 1,2-2 mln lokali i tylko w samym województwie warszawskim brakowało ponad 100 000 mieszkań. Przeludnienie izb, rozumiane jako ponad 5 osób na pokój, sięgało 22 procent w stolicy i 16 procent w miastach powyżej 20 000 mieszkańców, przy czym nie było ówcześnie żadnych obowiązujących odgórnie norm metrażu na osobę.

Źródło: PAP
Reklama