Jak się okazuje, dokumentalna opowieść o wybitnym tenorze, która w piątek weszła na ekrany kin, budzi skrajne emocje. W polemice filmowej opublikowanej na łamach ostatniego dodatku „Niecodzienna Gazeta Polska” moi redakcyjni koledzy byli negatywnie nastawieni do produkcji. Moim zdaniem „Pavarotti” to jeden z najlepszych dokumentów ostatnich lat.
Jestem miłośniczką opery. Ale nie przeszkadza mi obecność opery na stadionach. Ten gatunek muzyki pokochałam właśnie dzięki Pavarottiemu. Wciąż pamiętam, jak wielkim wydarzeniem, a dla mnie ogromnym przeżyciem, był wspólny występ trzech tenorów: Luciana Pavarottiego, Plácida Dominga i Joségo Carrerasa. W dokumencie Rona Howarda (laureata Oscara za „Piękny umysł”) ta scena jest genialnie pokazana. Widzimy kulisy koncertu i towarzyszące mu emocje.
Tak przed laty, jak i teraz, podczas oglądania filmu, nie miałam wątpliwości, który ze śpiewaków poruszył mnie najbardziej. Był to Pavarotti, mistrz wysokiego c, ale przede wszystkim fenomen w interpretacji operowych arii. Ron Howard jest nim niewątpliwie zafascynowany i to widać w jego dokumencie. Robi Pavarottiemu laurkę, ale to cukrzenie wcale mi nie przeszkadza w odbiorze filmu (nawet pierwsza żona śpiewaka, którą zostawił dla młodej Nicoletty, stwierdza w filmie, że ona sama ocenia Luciana wyżej od tego, jaki faktycznie był). Reżyser pokazuje niezwykle barwną osobowość śpiewaka, jego temperament, podejście do sztuki.
Oglądając film, wielokrotnie się wzruszyłam, dobrze ubawiłam (Luciano miał kapitalne poczucie humoru), ale też sporo dowiedziałam o samym świecie opery. W dokumencie doskonałej muzyki jest niemało, widzimy fragmenty spektakli i niezapomnianych koncertów. Polecam szczególnie wszystkim melomanom i tym, którzy chcą poznać historię geniusza śpiewu.