Na początek kwestia fundamentalna: aby pisać o zakończeniu II wojny, wypada ustalić, kiedy się ona zakończyła. Ależ to absurd – powiesz Czytelniku – przecież każdy, kto choć trochę uważał na lekcjach historii, wie na pewno: wojna zakończyła się w maju 1945 roku. Urok nauki historycznej polega jednak na tym, że wprawdzie przeszłość jest pewna i ustalona, ale nasza wiedza o przeszłości pewną i stałą bynajmniej nie jest. A więc do dzieła, przyjrzyjmy się dokładniej temu, co działo się tak niedawno.
Z punktu widzenia prawa
Wojna jest stanem opisanym w prawie: rozpoczyna się albo aktem wypowiedzenia, albo napaścią. Kończyć musi zawarciem pokoju – co znowu jest aktem prawa międzynarodowego. Kto, kiedy i na kogo napadł my – w przeciwieństwie do Rosjan – wiemy dobrze. Ale kto i gdzie zawarł pokój kończący stan wojny między III Rzeszą a licznym gronem państw koalicji? Odpowiedź na to pytanie może wielu zaskoczyć: w maju 1945 roku przedstawiciele III Rzeszy podpisali tylko akty bezwzględnej kapitulacji, natomiast traktaty (bo było ich kilka) kończące II wojnę na terenie Europy zawarto… w lipcu 1990 roku. W ich efekcie powstały zjednoczone Niemcy. Ironia historii: do konferencji, na których Roosevelt, Churchill i Stalin arbitralnie ustalali porządek powojennego świata, Polacy nie zostali dopuszczeni, z udziału w konferencjach pokojowych w 1990 roku zrezygnowali sami.
Osobną kwestią jest zakończenie II wojny w Azji: Japonia wprawdzie traktat pokojowy z państwami zachodnimi podpisała, ale nie we wrześniu 1945 roku (akt kapitulacji), ale we wrześniu 1951 roku. Ze Związkiem Sowieckim zaś, pokoju nie podpisała w ogóle. Z punktu widzenia prawa stan wojny trwa nadal, czyli część Sachalinu i Wyspy Kurylskie do dziś są pod okupacją rosyjską.(...)
Nie dla nas ta wiosna
4 maja o świcie, wiceadmirał von Friedeburg podpisuje bezwarunkową kapitulację przed marszałkiem Montgomerym – niemal natychmiast broń składa 1,5 miliona Niemców w północnej Europie.
Ale Montgomery jest Brytyjczykiem, a głównodowodzący wojsk alianckich to Amerykanin – Eisenhower. Chce mieć swoją własną kapitulację, więc negocjacje zaczynają się od nowa, Niemcy znów grają na czas. Wreszcie 7 maja gen. Alfred Jodl podpisuje akt ponownie – ma on wejść w życie we wtorek, 8 maja, minutę przed północą. Tego samego 7 dnia maja Stalin pokazuje kto naprawdę jest zwycięzcą wojennych zmagań: obwieszcza cynicznie, że „zaginieni” przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego są w więzieniu w Moskwie, i że czeka ich proces za… sprzyjanie faszyzmowi.
Tryumf wymaga stosownej oprawy. Stalin informuje aliantów, że Niemcy muszą skapitulować raz jeszcze: w zdobytym przez Armię Czerwoną Berlinie, przed sowieckimi marszałkami i generałami. Trzecią już kapitulację podpisuje zatem 8 maja feldmarszałek Keitel. Ale w Moskwie jest już środa – 9 maja. Nocą mieszkańcy Moskwy wylegają na ulice, niebo rozświetlają fajerwerki, murami miasta wstrząsa czterdzieści salw. Budzą one skatowanych, wymęczonych śledztwami więźniów Łubianki, wśród nich 16 przywódców Polski Podziemnej, z wicepremierem Jankowskim i gen. Okulickim. „Nie dla nas było to zwycięstwo. Nie dla nas ta wiosna” – zapisał inny więzień, Aleksander Sołżenicyn. Do nowo uruchomionych łagrów zaczynają trafiać nowi więźniowie: uwolnieni z niemieckiej niewoli jeńcy sowieccy. Trafi tam wielu weteranów Czerwonej Armii, zdobywców Budapesztu, Pragi i Berlina. Widzieli świat zachodni, nie mają prawa żyć na wolności.
Cały artykuł prof. Tomasza Panfila można przeczytać w tygodniku GP.