26 marca w Wilnie odbyła się premiera filmu „Miłość i Miłosierdzie”, opowiadającego o niezwykłym posłannictwie s. Faustyny Kowalskiej i ks. Michała Sopoćki w szerzeniu kultu Bożego Miłosierdzia: mieszkańcy Wilna mogą być dumni z tego, że to wszystko rozgrywało się właśnie tutaj, że Pan Bóg wybrał to miejsce - mówi w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” reżyser filmu Michał Kondrat. "Miłość i Miłosierdzie" można już obejrzeć w polskich kinach, a w Wilnie obraz będzie można zobaczyć już od Poniedziałku Wielkanocnego w sieci kin Forum Cinema.
Spotykamy się tuż po premierze „Miłości i Miłosierdzia” w Wilnie. Jakie były reakcje tutejszych widzów?
Byłem bardzo zdumiony i poruszony. Po raz pierwszy widziałem taki entuzjazm, takie wzruszenie - publiczność wstała i przez dziesięć minut biła brawo… Widzowie dziękowali za film, ściskali nam ręce, często nawet nie mogli nic wypowiedzieć, bo mieli ściśnięte gardła. Najbardziej wzruszyła mnie 7-letnia dziewczynka, która też miała załzawione oczy, podeszła do Maćka Małysy (odtwórcy ks. Michała Sopoćki - przyp. red.), poprosiła o autograf, później do mnie - i widziałem, że ona ten film realnie przeżyła.
Film wcześniej pokazywano m.in. w Panamie i w Watykanie, ale to w Wilnie odbyła się pierwsza premiera z udziałem widzów. Dlaczego wybraliście akurat to miasto?
Bo to w Wilnie siostra Faustyna spotyka ks. Sopoćkę i to tam rozpoczyna się realizacja misji namalowania obrazu Jezusa Miłosiernego. W Wilnie znajduje się malarz, który podejmuje się tego zadania - w naszym filmie gra go Janusz Chabior. W tym wątku nie brakuje zabawnych sytuacji - podczas malowania, gdy okazuje się, że Eugeniusz Kazimirowski nie był religijną osobą, ale po prostu technicznie dobrym malarzem. On bardzo starał się odzwierciedlić wizję Faustyny, która przez pół roku poprawiała obraz, zgłaszając coraz to nowe uwagi. Czasem brakowało mu już do niej cierpliwości (śmiech).
Ale wątek obrazu mówi również o bardzo ciekawym odkryciu.
Tak. Z rekonstrukcji obrazu, o której mówimy w części dokumentalnej, dowiadujemy się, że sama twarz Chrystusa na obrazie uległa aż dwudziestu poprawkom. Dopiero teraz, w wyniku badań, które przeprowadza specjalista w tym zakresie - pan prof. Zbigniew Treppa - okazuje się, że te poprawki były bardzo istotne. Pan profesor porównał obraz z całunem turyńskim - bardzo dokładnie, zachowując odpowiednie proporcję i skalę. Po zaznaczeniu 8 głównych punktów na twarzy, składających się na jej rysy, okazało się, że one nakładają się co do milimetra. Mówiąc prościej - twarz odbita na całunie jest tą samą twarzą, jaka widnieje na obrazie namalowanym według wskazówek Faustyny. To jest tak nieprawdopodobne, że nie można mówić o jakimkolwiek przypadku. Siostra Faustyna po prostu musiała widzieć Pana Jezusa.
Podczas pracy nad filmem natrafiliście również na nieznane dotychczas dokumenty. Co w nich było?
To w dużej mierze historie osób, które miały kluczowy wpływ na rozwój kultu. Odkryliśmy nieznany dotąd list ks. Sopoćki do Watykanu. Znaleźliśmy go na uniwersytecie w Wilnie - ks. Michał pisał w nim do papieża w sprawie kultu Bożego miłosierdzia.
Część zdjęć do filmu kręciliście w Wilnie. Jak Wam się tu pracowało?
Bardzo dobrze. Co ciekawe, żadna z tych osób, które nagrywaliśmy w Wilnie, nie zdawała sobie sprawy ze skali, na jaką będzie wyświetlany nasz film. Dziś są i przejęci, i szczęśliwi - bo dzięki temu filmowi świat dowie się o niezwykłych wydarzeniach, które miały miejsce w Wilnie.
Czego dzisiaj może nas nauczyć postać ks. Michała Sopoćki?
Na pewno ofiarności w realizacji misji, ale i pewnego dystansu do świata. Każdy z nas ma jakaś misję, Pan Bóg ma plan dla nas - i ks. Sopoćko to idealny dowód na to, jak ten plan wypełniać. Jedną z kwestii, która utkwiła mi w głowie, a którą usłyszałem od osób, jakie znały ks. Sopoćka osobiście to historia jubileuszu kapłaństwa. Przybyli na niego biskupi z różnych diecezji, było kilkudziesięciu księży, uroczysta msza… W pewnym momencie poproszono go, by coś powiedział, zabrał głos. Ks. Sopoćko wstał, podszedł do mikrofonu i powiedział jedynie: „Nie nam, Panie, nie nam, ale jedynie świętemu imieniowi Twemu”, a następnie wrócił i usiadł. Wszyscy spodziewali się dłuższej wypowiedzi, ale zamarli na te słowa, mimo że były krótkie, bo czuć było, że one wypływały z głębi jego serca.
Myślę, że możemy się nauczyć od niego także roztropności w sprawach kościelnych. Dziś funkcjonuje na przykład mnóstwo ruchów charyzmatycznych, które są dobre, ale trzeba do wszystkiego podchodzić w sposób rozważny, by nie budować wiary tylko na emocjach. On to potrafił.
Wykazał się również niesamowitą pokorą. Po upomnieniu z Watykanu umiał pogodzić posłuszeństwo względem Kościoła z dalszym głoszeniem Bożego miłosierdzia.
Tak. Gdy został wprowadzony zakaz szerzenia kultu miłosierdzia, a on sam dostał upomnienie, wycofał się z tego działania. Ale jednocześnie dalej mówi o miłosierdziu - tyle, że w oparciu o Biblię, a nie objawienia Faustyny. Trzeba pamiętać, że przecież miłosierdzie nie zaczęło się od Faustyny, cała jej historia to raczej przypomnienie światu o miłosierdziu Boga, jako Jego największym przymiocie.
Był kiedyś taki film - „O dwóch takich co ukradli księżyc”. Oglądając pana film i widząc determinację s. Faustyny i ks. Sopoćki miałam myśl, że „Miłość i Miłosierdzie” to film „o dwojgu takich, co uratowali świat”. Czy podpisałby się pan pod takim stwierdzeniem?
(śmiech) Zdecydowanie tak. Rola ks. Michała Sopoćki jest kluczowa - bez niego siostra Faustyna nic by nie zrobiła. To on zleca jej pisanie dzienniczka, to on każe jej odnowić dzienniczek, gdy pod wpływem złego ducha Faustyna go pali. Efekt? Dziś ta książeczka jest bestsellerem, tłumaczonym na wszystkie języki świata. Oni dali początek, ale trzeba nam pamiętać też o Janie Pawle II, który zaangażował się - jeszcze jako Karol Wojtyła - w pracę nad wzniesieniem kultu, nad rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego Faustyny. To on ją wreszcie beatyfikuje i kanonizuje, to on ustanawia święto Miłosierdzia w Kościele. To idzie dalej - dziś ten kult obecny jest na wszystkich kontynentach i każdy z nas jest wezwany do tego, by szerzyć wspomniane miłosierdzie.
A skąd wziął się pomysł na tytuł filmu?
Te dwa słowa „miłość i miłosierdzie” występują prawie 1800 razy w dzienniczku Faustyny. Sam Jezus mówi zresztą o przykazaniu miłości, gdy jest pytany o najważniejsze przykazanie. My o tym często zapominamy, Kościół przez wiele lat sam zniekształcał naukę Chrystusa. Na szczęście Duch Boży działa w Kościele - także w kwestii samooczyszczania.
Jaki był najbardziej poruszający moment pracy nad filmem?
Najmocniejszą sprawą było dla mnie to, że na planie zaczęli się nawracać ludzie z ekipy filmowej. Stali się osobami religijnymi - gdy widzimy to na etapie kręcenia filmu, to mam przypuszczenia, że również i widzowie mogą otrzymać podobną łaskę. Widziałem to na własne oczy - niektórzy z naszej ekipy nagrali świadectwo, które być może dołączymy jako bonus do płyty DVD.
Mówił Pan o szczególnej roli wydarzeń, które rozegrały się w Wilnie. Co mieszkańcy Wileńszczyzny mogą wynieść dla siebie z tego filmu?
Przede wszystkim mogą sobie uświadomić, przypomnieć, jak bardzo ważny obraz mają u siebie w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Myślę, że mogą być dumni z tego, że to wszystko rozgrywało się właśnie tam, że Pan Bóg wybrał to miejsce na spotkanie Faustyny i ks. Sopoćki. To tam był malowany obraz, to tam był pierwszy raz publicznie wystawiony, to tam zaczyna się ta wielka misja dla całego świata. Film planujemy pokazać jeszcze w co najmniej 36 krajach na świecie, w tym na Litwie, gdzie do kin trafi na przełomie kwietnia i maja. Serdecznie zapraszamy!
Z Michałem Kondratem rozmawiała Magda Fijołek.
Wywiad z Michałem Kondratem ukazał się w "Kurierze Wileńskim" z 6 kwietnia 2019 r. Publikujemy go dzięki uprzejmości magazynu.