Czy da się dziś posłuchać muzyki naszego znakomitego kompozytora w takiej wersji, która jest bliska oryginalnym interpretacjom Mistrza? Zaręczam, że tak. Istnieje cały nurt wykonawstwa muzyki na oryginalnych instrumentach bądź ich kopiach. Fryderyk Chopin również ma w nim swoje miejsce - pisze Piotr Iwicki w \"Gazecie Polskiej Codziennie\".
Gdyby równolegle z opiniami krytyków, kompetentnymi recenzjami odnoszącymi się do stylu i jakości interpretacji muzyki Fryderyka Chopina, ktoś pokusił się i zrobił ranking z nagraniami, w którym najwyżej punktowano by granie na instrumentach podobnych bądź identycznych do tych, na których grywał nasz kompozytor, to Sam Haywood z albumem „Chopin’s Own Piano” byłby w czołówce.
Wydany przez brytyjskiego pianistę krążek pod tym samym tytułem zdradza wszystko.
Pozwolę sobie przytoczyć całą historię. Otóż Chopin, gustujący w fortepianach firmy Pleyel, zdecydował się na zakup nowego instrumentu. Dokonał tego 8 stycznia 1848 r., a miesiąc później pisał: „Mam już fortepian, na którym będę grał”. Potwierdzają to zapisy w rachunkach sklepu, gdzie przy numerze seryjnym instrumentu 13819 widnieje kwota 2200 franków i nazwisko naszego kompozytora.
Sam geniusz fortepianu mówił o tym konkretnym instrumencie jak o swoim własnym. Na nim właśnie wykonał swój ostatni paryski koncert 16 lutego 1848 r. Instrument widnieje też na akwareli z jego apartamentu pod nr. 8 przy Square d’Orleans, gdzie mieszkał od sierpnia 1842 r.
Fortepian Chopin zabrał ze sobą do Anglii, co odnotowano w księgach firmy Pleyel. W czasie pobytu w Londynie Chopin trzymał instrument w swoim salonie przy Dover Street. Miał tam zresztą trzy instrumenty, bo legendarnego pleyela uzupełniają erard i broadwood. Jak przyznawał sam Chopin:
„Pierwszy raz mam do dyspozycji trzy fortepiany najlepszych producentów”.
Opuszczając Londyn, Chopin sprzedał instrument Margaret Trotter, ten zaś pozostawał do lat 70. XX w. w posiadaniu jej krewnych z rodu Lindsay. Ostatecznie trafił do The Cobbe Collection, gdzie stoi obok dwóch innych instrumentów, na których grał Chopin. Dodam, że w tej kolekcji znajdują się również instrumenty W.A. Mozarta, L. van Beethovena, J.Ch. Bacha i wielu innych kompozytorów.
To właśnie na tym fortepianie Pleyela Sam Haywood nagrał album, dzięki któremu być może najdoskonalej dotykamy brzmienia, w jakim swój instrument słyszał Fryderyk Chopin. Mamy tu m.in. słynne Scherzo h-moll z umieszczonym weń fragmentem kolędy „Lulajże, Jezuniu”, są Scherzo b-moll, piękny Nokturn Des-dur, demoniczny Polonez As-dur, Fantazja f-moll, Barkarola i Berceuse, czyli kołysanka. Niezapomniane wrażenie wywołuje Ballada f-moll, zagrana przez Haywooda rubato, bardzo nastrojowo, z wielką gracją. Natomiast ze słynnego poloneza pianista wydobył to wszystko, co czyni go dziełem majestatycznym (nie przez przypadek nosi podtytuł „Heroiczny”), zawierającym porywającą środkową część z charakterystycznym pochodem oktaw.
Sam Haywood jest pianistą świetnie obeznanym z materią chopinowską. Co ważne, wspaniale radzi sobie z zabytkowym instrumentem, ze swojej natury nie tak doskonałym jak współczesne nam koncertowe cuda techniki. A muzyka Chopina właśnie na starych pleyelach i erardach nabiera całkiem innego brzmienia. Piękniejsze jest legato, można powiedzieć, że melodia „bardziej się klei”.
Kiedy pierwszy raz słuchałem na płycie kompletu dzieł Chopina na fortepian z orkiestrą pod palcami Emanuela Axa czy na żywo w czasie festiwalu „Chopin i jego Europa”, zdałem sobie sprawę, jak inny był Chopin grany przed niemal dwoma wiekami. Mówię tutaj o brzmieniu, bo jak ostatecznie sam Mistrz z Żelazowej Woli interpretował własne dzieła, możemy się tylko domyślać. Jak mówią żartownisie, niestety, nagrania z tamtego czasu się nie zachowały.