Za nami pierwszy pokaz „Kamerdynera” - nowego filmu Filipa Bajona, który tragiczną historię o ludobójstwie na ludności kaszubskiej w Piaśnicy łączy z pełnym pasji romansem. Aberracja w relacjach męsko-damskich jest mniej groźna niż aberracja w historii - mówi \"Gazecie Polskiej Codziennie\" reżyser.
„Kamerdyner” opowiada o niemieckim ludobójstwie na Kaszubach w 1939 roku. Co skłoniło Pana do opowiedzenia akurat tej, tragicznej historii?
Miałem w tym prywatny interes - historia jest bardzo filmowa, zwłaszcza ta do tej pory nieopowiedziana. Sam lubię filmy historyczne - angielskie, amerykańskie, ale również polskie. Moim zdaniem natura kina lepiej odzwierciedla się w filmie epickim, historycznym niż w skromnym filmie psychologicznym. Choć nie wykluczam, że i ten rodzaj może być wielki (śmiech).
O „Kamerdynerze” powiedział Pan jako o pewnego rodzaju hołdzie z okazji 100. Rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Dziś kino historyczne i patriotyczne jest w cenie. Nie bał się Pan, że zostanie przez kolegów z branży posądzony o pewnego rodzaju koniunkturalizm?
Absolutnie nie boję się tego zarzutu, głównie dlatego, że wiele moich poprzednich filmów to produkcje natury historycznej. A że „Kamerdyner”, którego fabuła obejmuje aż 45 lat polskich dziejów (od roku 1900 do 1945 - przyp. red.), wpisuje się w obchody tak zacnej rocznicy, to tylko dla mnie powód do radości.
Prace nad filmem trwały prawie 3 lata. Jaki moment wspomina Pan jako szczególnie trudny?
Najtrudniejszych oczywiście było tych 6 dni, gdy kręciliśmy drastyczne sceny w Piaśnicy. Zdjęcia wymagały udziału wielu statystów, te sceny były naprawdę trudne do sfilmowania. To czas, który szczególnie zapamiętała chyba cała ekpia - nie tylko ze względu na ogrom pracy, ale i emocji.
Gajos, Simlat, Woronowicz, Fabijański, Szyc, Olbrychski - oni wszyscy pojawiają się w „Kamerdynerze”. Jak udało się Panu skompletować tak doborową obsadę?
Bardzo prosto - po prostu pewnego dnia podyktowałem, kto kogo zagra.
Tylko tyle? Wszyscy zgodzili się tak po prostu?
(śmiech) Tak. Nie rozmawiałem przedtem z aktorami, nie urządzaliśmy nawet castingu. Po prostu miałem w głowie pewną wizję - wiedziałem na przykład, że Adam Woronowicz i Anna Radwan stworzą świetny duet. Ale to była intuicja, bo wcześniej z nimi nie współpracowałem. Nikt nie odmówił współpracy, z czego bardzo się cieszę.
Czyli „Kamerdyner” to dzieło kompletne od A do Z?
To oczywiście ocenią widzowie, ale to prawda, że duży procent mojej wizji tego filmu został zrealizowany.
Jakie jest główne przesłanie „Kamerdynera”?
Główna myśl jest taka, że jakakolwiek aberracja w relacjach męsko-damskich jest mniej groźna niż aberracje historyczne…
Zabrzmiało enigmatycznie.
(śmiech) I niech tak zostanie. Zapraszam do kin we wrześniu!
CZYTAJ WIĘCEJ: Jeszcze nigdy nikt tak głośno nie opowiedział o tej tragedii. Za nami pierwszy pokaz filmu "Kamerdyner"