Pani tata urodził się w Wilnie. Czy zna Pani historię tej części swojej rodziny?
Oczywiście. Moja babcia była w połowie Litwinką, mieliśmy nawet w Wilnie dworek. Mało tego, mamy nawet specjalny herb rodzinny, w którym znajduje się ptak - kos. Babcia z domu rodzinnego nazywała się Wołk. Niestety, w trakcie wojny i zawirowań z nią związanych moja rodzina została wysiedlona, dworek został zabrany i przejęty, nad czym ubolewam do dziś. Chciałabym kiedyś tam wrócić i zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda. Moja rodzina została przesiedlona - najpierw do Jeleniej Góry, później do Brzegu.
Czy ojciec opowiadał Pani o tamtych czasach?
On sam pamięta z tego niewiele, bo wysiedlenie miało miejsce, gdy był mały. Ale często wracał później do Wilna, na groby rodzinne. Do dziś bardzo dobrze wspomina to miasto i myślę, że łączy go z nim pewna specjalna więź.
A czy Pani planuje wybrać się kiedyś do Wilna śladem swoich przodków?
Nigdy tam nie byłam, ale bardzo chciałabym to zrobić... W którymś momencie mojej kariery było bardzo blisko do realizacji tego pomysłu - tym bardziej moja chęć urosła, gdy brałam udział w programie dotyczącym rodzinnych korzeni gwiazd i zobaczyłam taką retrospekcję - było to naprawdę fascynujące doświadczenie. Któregoś roku w Wilnie miał odbyć się finał koncertów radiowej Jedynki - od razu powiedziałam, że koniecznie muszę tam zagrać. Wtedy się nie udało, ale może w przyszłości? Kto wie?
Na pewno zostałaby Pani tu ciepło przyjęta. A wracając do Pani ojca - znanego przede wszystkim z imponujących sukcesów w dziedzinie kulturystyki - czy to on zaraził Panią miłością do sportu?
Tak! Mój ojciec to olimpijczyk i to naturalne, że zaszczepił we mnie miłość do sportu. Pewnie gdybym nie śpiewała, to byłabym zawodową, wyczynową sportsmenką, bo oprócz muzyki to sport jest moją pasją. Pchałam kulą, skakałam w dal, biegałam na sto metrów... Wszystko było związane z tym, by podkręcać osiągnięcia w dziedzinie sportu. Miałam nawet plan rozpisany w szczegółach, by wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich.
W polskich kinach był niedawno taki film „Córka trenera”… Z takim tatą była chyba pani trochę „skazana” na sportową pasję.
(śmiech) Bardzo to lubiłam. Wiele dzieci bawiło się na imprezach, paliło papierosy, a ja szłam na stadion albo do lasu, robić trening wytrzymałościowy. Czułam się dzięki temu bardzo wyjątkowa, a przy tym kształtowałam charakter, ducha, ale i dbałam dzięki temu o swój wygląd. Sport bardzo mocno mnie ukształtował i pozwolił zbudować karierę sportową na solidnych fundamentach.
Tata nie mial żalu, że postawiła Pani jednak na muzykę?
Nie nazwałabym tego żalem. To mądry człowiek, który wiedział, że ja to ja, a on to on. Gdy wybierałam między sportem a muzyką, to mówił jednak, że gdy przybiegnę na metę pierwsza - wszyscy będą wiedzieli, że osiągnęłam sukces, a jeśli zaśpiewam, to zawsze komuś się ta piosenka nie spodoba, nawet jeśli zrobię to świetnie.
Ale muzyka i sport to nadal tylko część Pani aktywności. Niedawno zorganizowała Pani koncert Artyści Przeciw Nienawiści. Wiem, że obecnie kończą się prace nad filmem dokumentalnym opowiadającym o tej niezwykłej inicjatywie.
Jesteśmy w trakcie montażu tego filmu. Wszystko zależy od jednej kwestii: chcemy zrobić z tej idei cykliczny koncert. Fani tego oczekują; nasza inicjatywa spotkała się z wielkim odzewem, z dużym entuzjazmem. I stąd pomysł na cykliczne koncerty. Gdy będziemy mieli ustaloną datę, to na pewno i o filmie będziemy mogli powiedzieć w większych konkretach. To kwestia najbliższych tygodni, może miesięcy.
Kiedyś przyznała Pani, że babcia Pelagia od strony mamy - ta sama, której zadedykowała Pani swoją nową płytę - wymodliła Pani męża. Niedawno świętowaliście Państwo pierwszą rocznicę ślubu. Czego Wam z tej okazji życzyć?
Świętego spokoju. Żeby nam toksyczni ludzie nie przeszkadzali w życiu i miłości. Jesteśmy fajną, zgraną parą, a na resztę możemy zapracować ciężkim wysiłkiem.
A czego życzyłaby Pani naszym Czytelnikom?
Przede wszystkim mojego koncertu! (śmiech) Z wielką ochotą chciałabym sprawdzić się i przyjechać na koncert do Wilna. Jestem patriotką i lubię nasze spotkania z Polonią i Polakami za granicą; jestem w stanie pokonać nawet mój okropny wstręt i strach przed lataniem. W tym okresie, kiedy świętujemy jeszcze wielkanocną radość życzę przede wszystkim spokoju - niezależnie, czy niepokój mamy z powodów zdrowotnych czy rodzinnych, to trzeba nam wyciszenia, cieszenia się rodziną, wolnym czasem i prostymi rzeczami.
Z Dorotą "Dodą" Rabczewsą-Stępień rozmawiała Magda Fijołek.
Wywiad ze Dodą ukazał się w "Kurierze Wileńskim" z 27 kwietnia 2019 r. Publikujemy go dzięki uprzejmości magazynu.