Jest jednym z najwybitniejszych skrzypków jazzowych naszych czasów, z wielkim sukcesem kontynuuje nie tylko polską, ale europejską tradycję tego instrumentu w muzyce improwizowanej. Adam Bałdych wydał niedawno swój najnowszy album zatytułowany „Brothers”. Krążek ma właśnie premierę na całym świecie. Z tej okazji w rozmowie z \"Gazetą Polską Codziennie\" muzyk opowiedział o płycie, ale również o tym wszystkim, co kreuje go jako artystę. Z Adamem Bałdychem rozmawiał Piotr Iwicki.
Nasz jazzman jest przykładem jednej z najbardziej spektakularnych karier ostatnich lat. Buduje ją konsekwentnie stroniąc od taniego poklasku, czyniąc każdy kolejny krążek bardziej dojrzałym, soczystszym w emocje i dźwięki. Nie kryje, że wśród licznych inspiracji istotna jest dlań wiara w Boga. Wręcz: „Moja wiara emanuje w mojej muzyce. Często czuję, że muzyka jest też moją modlitwą. Czuję obecność Boga w moim życiu i dlatego staram się, aby moja twórczość niosła ze sobą dobre przesłanie.” zdradził tygodnikowi „Niedziela”. "Gazecie Polskiej Codziennie" mówi nie tylko o płycie, ale również o planach i tym wszystkim, co kreuje go jako artystę.
Na wstępie pozwolę sobie pogratulować. Obawiam się, że u schyłku lata poznaliśmy najlepszą polską płytę jazzową roku 2017. Tylko, czy aby na pewno polską? Nagrywasz z Norwegami. Stworzyliście znakomity team. Jak wygląda strona tzw. muzycznej demokracji w kwartecie, czy raczej jak w wypadku tej płyty, kwintecie, bo dołączył saksofonista Tore Brunborg?
Bardzo się cieszę ze współpracy z Helge i chłopakami z Norwegii. Łączy nas prawdziwa przyjaźń, która emanuje w muzyce. Kultura norweska z zasady mocno nastawiona jest na dialog. Dlatego też nie mieliśmy kłopotów z odnalezieniem mianownika dla naszych osobowości. Staramy się uzupełniać i wzajemnie inspirować, używać różnic w naszych postrzeganiu muzyki jako atut do poszerzania horyzontów. Jednocześnie wspólnie dyskutujemy nad kierunkiem w muzyce, w którym chcielibyśmy podążać. Jako kompozytor mam dość mocno określony kierunek swojej muzyki, ale jej interpretacja, co w jazzie jest niezwykle kreatywnym procesem, zmienia moją muzykę w zależności od artystów, z którymi ją tworzę. Bardzo mi na tym zależy, aby odkrywać wciąż na nowo swoje dźwięki w nowym kontekście.
Płyta ma płynące z tytułu przesłanie. I jego źródeł leży zdecydowanie przedwczesne odejście twojego brata. Refleksja? Hołd? Gest pamięci?
Płyta jest dedykowana mojemu bratu. Z Grzegorzem łączyła nas prawdziwa miłość, której efektem była i jest muzyka. Po jego stracie poczułem, że muszę dać wyraz temu, przez co przechodzę, aby zachować coś niezwykle ulotnego i intymnego, co jest dla mnie bardzo ważne. Wiem dobrze, że muzyka zapisuje zmiany jakie we mnie zachodzą lepiej niż fotografie czy słowa. Zapisała też stan ducha tego trudnego czasu oraz tego, co łączyło nas przez te wszystkie lata. Chciałem zachować go dla siebie i innych w tej muzyce oraz zadedykować mu swój album. Ale „braterstwo” można jednak chyba rozumieć też uniwersalnie. Po jednym z koncertów w sierpniu kiedy spotkałem się z Helge Lien Trio, z którym koncertuję, długo rozmawialiśmy o tym, co się stało. Zrozumiałem, że Helge, Frode i Per Oddvar stali się dla mnie braćmi. Tego dnia zagraliśmy piękny koncert. Czuć było pełne zespolenie każdego z nas, które emanowało na muzykę. Jedność i zaufanie reflektowało na każdy dźwięk i był to moment bardzo wymowny. Zrozumiałem, że to właśnie z nimi muszę nagrać ten album. Im dłużej zastanawiałem się nad znaczeniem słowa "braterstwo", tym bardziej rozumiałem, że chciałbym tym albumem przekazać też przesłanie dla świata targanego przez konflikty. Wierzę, że dzisiejszy człowiek bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje na nowo stać się dla drugiego bratem i siostrą. Tylko w ten sposób społeczeństwo wróci na drogę równowagi i empatii, która zmieni czasy na lepsze.
Już dawno nie słuchałem jednej, nowej płyty tak często. Prawie znam ją na pamięć. Ma w sobie to „coś’ co uwielbiam w konglomeracie polskiego i skandynawskiego jazzu; romantyczność i nostalgię.
Myślę, że moje kompozycje mają w sobie dużo nostalgii. Staram się aby melodie, które piszę pozostały na dłużej w wyobraźni słuchacza. Wierzę, że można zbalansować muzykę w taki sposób, żeby była do odczytania na wielu poziomach. Stąd liryczne melodie często zestawiam z eksperymentami nadając im współczesnego brzmienia, a to można odczytywać z muzyki na dłużej to jej detale, które widać dopiero przyglądając się z bliska.
Zdumiewa mnie też całkowity brak niechęci do ciszy, grania piano. Introdukcja czyli „Prelude” to niespełna półtorej minuty, za które niejeden kompozytor podpisałby pakt z diabłem. A Ty chyba zagrałeś to ot tak, „na żywca”. Jak mówią młodzi: szacun.
Cisza jest tak niesamowicie wymowna. Poszukuję jej w swoim życiu i staram się używać jej jako środka wyrazu, szczególnie w tak hałaśliwym świecie, który nas otacza. Album zaczyna się ciszą i w ciszę przechodzi. Melodia z utworu „Prelude”, która pojawia się we właściwym ujęciu chwilę później w bardzo emocjonalnym utworze „Elegy”, powraca na końcu albumu w „Codzie” zamykając album formalną klamrą. Po ostatnich dźwiękach przechodzi w bardzo wymowną ciszę, która trwa i nakłania do refleksji.
Ale przyznam się, że to również jak u Alfreda Hitchcocka, zdumiewająco stonowane trzęsienie ziemi już na początku. Nie sposób tym nutom odebrać atomowej afektacji, a za chwilę emocje wyłącznie rosną… Genialny scenariusz na muzyczny horror.
Cały album jest dość konceptualny pod względem formalnym i emocjonalnym. Kompozycje są poukładane w taki sposób, aby opowiedzieć historię rysującą się łukiem. Mimo że Norwegowie uważani są za bardzo stonowanych podczas tej sesji potrafili doprowadzać muzykę do wrzenia.
A skąd pomysł na cohenowskie „Hallelujah”?
„Hallelujah” to utwór ważny dla mnie i mojego brata, dlatego postanowiłem nagrać go na płycie. Bardzo zależało mi aby brzmiał niemal jak moja kompozycja, wpisując się w całość. Myślę, że brzmi bardzo osobiście.
Twoja droga jest zdumiewająca. Na początku kariery byłeś skrzypkiem obstawionym elektronika jak rasowy gitarzysta. I nagle powrót do akustycznych źródeł. Tyle, że muzyka nic nie straciła na energii i dynamice. A może nawet zyskała?
Elektronika, skrzypce elektryczne to był mój sposób na bunt przeciwko klasycznym skrzypcom, ich wizerunkowi, ich brzmieniu. Chciałem przełamać stereotypy na ich temat, wprowadzić je we współczesny świat tak jak ja to widzę. Po kilku latach zrozumiałem, że ten buntowniczy sposób myślenia mogę przenieść na grunt muzyki akustycznej. W międzyczasie miałem przyjemność współpracować ze współczesnymi kompozytorami jak Cezary Duchnowski, Paweł Hendrich czy Agata Zubel. Otworzyli przede mną nowe możliwości brzmieniowe tego instrumentu i było po mnie. Dziś bardziej jak kiedykolwiek staram się eksperymentować z ich brzmieniem i na nowo łamać stereotypy na ich temat.
Niektórzy mówią, a w szczególności mój mentor Simone Standage, pewnie znasz, niezły skrzypek (śmiech), że muzyka tym lepsza, im bliżej drzewa. Im mniej w niej technologii i piętna pędzącej w nieznane wiedzy. On ceni szacunek do tego co było.
Też tak sądzę, są sprawy, które przemijają i są chwilową modą, i takie które są bardziej uniwersalne. Okazuje się, że kilkusetletni instrument potrafi odkryć niesamowicie współczesne piękno jeśli potraktuje się go w sposób świeży, bez ram, jak czystą kartę gotową do zapisania na nowo.
Nagrywasz w wytwórni ACT, naturalnym konkurencie dla ECM. Polacy całkiem nieźle rozsiedli się w obu. To znak siły naszego jazzu?
Zarówno ACT jak i ECM tworzą historię jazzu. Jestem dumny, że moja muzyka trafia w świat dzięki współpracy z tą renomowaną wytwórnią fonograficzną. Szczególnie, że mam zupełną wolność w wybieraniu projektów, muzyków i kreowania swojego własnego brzmienia, bez ingerencji producentów z własną wizją. Myślę, że w polskim jazzie jest mnóstwo wspaniałych artystów i musimy mocno walczyć o to, aby nasza muzyka odbiła się dużym echem na świecie, bo nasza wrażliwość naprawdę działa na publiczność.
Jak będziesz promować płytę? Ale nie mów o Jazz Jamboree, bo ja to wymyśliłem (śmiech). Mów o innych koncertach.
Ruszamy w trasę koncertową w Polsce, Norwegii, Rumunii, Szwajcarii, Niemczech, Anglii i Austrii. Wszystkie daty na mojej stronie internetowej (www.adambaldych.com - przyp.red.)
Gdy czytam nazwiska skrzypków wymienionych na stronie „Downbeatu”, które mają być ściągą dla głosujących w internetowej ankiecie, nóż mi się otwiera. Połowie możesz robić lekcje. Gdzie tam połowie, zdecydowanej większości. Masz plan, jak przebić się do świadomości tam za wielką wodą?
Dojrzewam do chwili kiedy będzie to dla mnie ważne. Na razie staram się dotrzeć do świadomości wielu ludzi w Europie, którzy jeszcze mojej muzyki nie znają. Amerykanie niestety są mocno skupieni na sobie. A my w Europie robimy swoje i powstaje tu wspaniała muzyka, mocno zakorzeniona w Europejskich tradycjach, szczególnie muzyce poważnej i folklorze. To jest dla mnie naturalny background i czuję się w tym naprawdę dobrze.
A może twoi fani powinni wpisywać Ciebie w rubryce „other” dając znać, że jest ktoś kogo należy zauważyć? Ja tak zrobiłem.
Dzięki ! Kropla drąży skałę. Jak spojrzysz na „Downbeat”, niestety pojawiają się tam te same nazwiska od lat. Nie wiem czy ta ankieta naprawdę reprezentuje prawdę, choć w wielu przypadkach na pewno tak. Moją ankietą są reakcje publiczności i szacunek wśród artystów. Jeśli tam funkcjonujesz, to jest naprawdę pięknie.
A może to rola wytwórni ACT, może coś zawalili? Tomek Stańko tez długo czekał nagrywając dla ECM aby zaistnieć za Atlantykiem. Garbarek w ogóle nie jest tam pojmowany za jazzmana.
ACT nie jest tak mocno zainteresowany promowaniem swojej muzyki w USA bo tam już nie ma sklepów muzycznych-płytowych. Myślę, że aby zostać zauważonym w USA trzeba tam po prostu być i to jest decyzja do podjęcia przez każdego indywidualnie.
Twoja kariera jest, obok pianisty Pawła Kaczmarczyka, chyba najpiękniej i najkonsekwentniej rozwijającą się bez oglądania na podpowiadaczy. David Pituch, inny ważny w moim życiu muzyk-pedagog powiedział Czarkowi Konradowi: ćwicz, nie martw się, oni Ciebie odkryją. I odkryli. Masz na to czas? Czy jak w starym chińskim powiedzeniu: kiedy uczeń jest gotów nadchodzi Mistrz.
Od dziecka rodzice uczyli mnie, by konsekwentnie rozwijać coś co się zaczęło. Staram się tak robić i do wszystkiego podchodzić z wielkim szacunkiem i pracowitością. Myślę, że w dłuższej perspektywie daje to duże efekty. Staram się inspirować to co dzieje się w moim życiu, nie wszystko się udaje ale trzeba walczyć i nigdy się nie poddawać. Wierzyć w swoje marzenia i swoje dźwięki.
Kim byłby ten Mistrz, z kim poszalałbyś „w ciemno” na estradzie?
Marzenie z dzieciństwa – Pat Metheny.
Czego Ci życzyć?
Zdrowia i trochę wolnego.
To życzymy tego w imieniu czytelników „Gazety Polskiej Codziennie”.
Z Adamem Bałdychem rozmawiał Piotr Iwicki.