Bo jeśli i dziś jeszcze najzacniejsze domy dobijają się o zaszczyt stawiania ołtarzy, cóż to się musiało dziać wówczas. Wyrywano sobie tę chlubę, obdzierano wnętrza mieszkań ze wszelkich przyozdobień, wydobywano wszelkie skarby z lochów, aby przystroić ołtarze, ulice, bramy a nawet ziemię po której przechodziła Processya. A nie było może jednej piędzi ziemi w Krakowie, po którejby orszak z Panem Bogiem nie przeszedł, bo jak tydzień długi, codzień inne Processye ciągnęły, coraz to z innych kościołów, ażeby żadna część miasta nie czuła się pokrzywdzoną. Łatwo zgadnąć, że wszystkie dzielnice przesadzały się w przepychu i najśliczniejszych pomysłach, byle przyćmić swoje sąsiadki. Ale co już naprzód wiedziano, to że wszystkie będą przyćmione przez ostatnią Processyę, tak zwaną „Maryacką”, która w drugi czwartek, popołudniu okrążała Rynek. Na Rynku bowiem mieszkali ludzie najbogatsi, a przy tem ta ostatnia Processya miewała dodatek, jakiego brakowało poprzednim; po skończonym Nabożeństwie, odgrywano zazwyczaj na Rynku wielkie religijne Misterium na zakończenie radosnego tygodnia. Na to widowisko marzone, oczekiwane, Kraków cieszył się prze rok cały. Już trzy miesiące naprzód szyto ubiory, rozdawano role, a księża kierujący widowiskiem nie mogli dać sobie rady z ciekawym narodem…
Reklama