Pan Jarosław Malinowski jest mieszkańcem Piotrkowa Trybunalskiego. Kiedy zdiagnozowano u niego koronawirusa, a leczenie wymagało hospitalizacji, okazało się, że w jego mieście nie ma już wolnych miejsc na oddziale „covidowym”. Mężczyznę skierowano więc na oddział obserwacyjno-zakaźny do szpitala w Bełchatowie.
- Po przebadaniu, stwierdzono u mnie zapalenie płuc i natychmiast skierowano mnie na salę i podano tlen; byłem w kiepskim stanie. Nie mam słów uznania dla pielęgniarek i lekarzy, którzy tam pracowali. Od razu po wejściu do budynku zostałem przyjęty przez lekarzy, bez żadnego czekania. Jeszcze tego samego dnia – a było to wieczorem - poddano mnie także innym badaniom, a następnego dnia rano miałem wykonaną tomografię płuc. Wszystko odbyło się bardzo sprawnie
- opowiada nasz rozmówca.
- Na początku bardzo źle się czułem i strasznie się pociłem, więc pościel zmieniano i trzykrotnie w ciągu jednej nocy - dodaje.
Pan Jarosław podkreśla, że, „zarówno pielęgniarki jak i lekarz byli dostępni natychmiast i na każde zawołanie”. - Wystarczyło przycisnąć przycisk i czy to była 22, czy 2 w nocy, pielęgniarka natychmiast się pojawiała przy moim łóżku – relacjonuje.
- Leżeliśmy we dwóch na sali. Jeśli chodzi o reakcje personelu na potrzeby pacjentów, to wg mnie były one wzorcowe. Nie spodziewałem się w ogóle, że tak mogę być traktowany w szpitalu, a był to mój czwarty pobyt w tego typu placówce. Tak miłej, tak życzliwej i profesjonalnej jednocześnie opieki do tej pory nie miałem
– dodaje.
Opisując swój 10-dniowy pobyt w szpitalu, pan Jarosław wskazał, że brak możliwości odwiedzin i bezpośredniego kontaktu z bliskimi, był nieco dokuczliwy, „ale przecież sytuacja jest wyjątkowa”. – Mogłem się kontaktować przez telefon, bo na szczęście nie byłem w aż tak strasznym stanie; byłem przytomny i mogłem się poruszać – mówił.
- Mój sąsiad z sali czuł się zdecydowanie gorzej i personel musiał go myć i przebierać. Jednak zawsze w takich sytuacjach przychodziły dwie – trzy pielęgniarki i od ręki to wszystko robiły. To wyglądało jak film w telewizji, w którym pokazują dobry szpital
- zaznacza nasz rozmówca.
Pan Jarosław zaapelował do osób podejrzewających u siebie koronawirusa o szybkie zgłaszanie się do lekarzy pierwszego kontaktu. - Gdybym trafił do szpitala dwa dni wcześniej, to pewnie nie doszłoby do takiego ciężkiego stanu. Zapewne uniknąłbym zapalenia płuc i wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej, lepiej – zauważa.
Żona pana Jarosława także przeszła COVID-19, jednak nie trafiła do szpitala, ale jak relacjonował nasz rozmówca – „dużo dłużej wychodziła z tej choroby”. – Gdyby zastosowano wobec niej taką terapię jak u mnie, to szybciej wróciłaby do zdrowia – przekonywał.
- Ludzie obawiają się szpitali, bo różne słuchy na ten temat chodzą, ale w przypadku tej choroby nie powinno się zwlekać – zaapelował nasz rozmówca.
Jednocześnie wskazał na mankament, który wiąże się z procedurą kierowania pacjentów do szpitali przez lekarzy pierwszego kontaktu. – Tutaj wg mnie mamy do czynienia z czymś, co może opóźniać hospitalizację – tłumaczył.
Opisując swój stan zdrowia po przechorowaniu koronawirusa, pan Jarosław wskazał na dokuczliwy brak kondycji. – Dwa, trzy niewielkie wysiłki i muszę odpoczywać. Radziłbym więc nie lekceważyć tej choroby, bo im gorzej się to przechodzi, tym gorszy jest potem powrót do zdrowia – zaznaczył.
- Jeżeli jest możliwość, żeby skorzystać z pomocy lekarskiej, to zalecam każdemu, aby nie leczył się na własną rękę i nie czekał, zwłaszcza po stwierdzeniu, że spada saturacja. Im wcześniej, tym łatwiej to przejść i dojść do zdrowia
- tłumaczył pan Jarosław, wyrażając jednocześnie nadzieję, że szczepienia pomogą innym uniknąć wątpliwych „przygód”.
- Chciałbym tą drogą złożyć podziękowania personelowi szpitala w Bełchatowie. Jestem im bardzo wdzięczny za ich pracę i poświęcenie. Trzeba pamiętać, że oni pracują w bardzo ciężkich warunkach. Te stroje, nie przepuszczające powietrza kombinezony, maseczki, które muszą nosić są dla nich wielkim obciążeniem
- powiedział w rozmowie z Niezalezna.pl „ozdrowieniec” Jarosław Malinowski.