Kilka dni temu pojawiła się informacja, że armia amerykańska nie będzie dopuszczać do służby ozdrowieńców, którzy przechorowali COVID-19. - To dość zaskakujące, aczkolwiek - z perspektywy polskich Sił Zbrojnych, które reprezentuję - muszę przyznać, że służba zdrowia armii amerykańskiej zadziałała w sposób profesjonalny i bardzo szybki, co nie znaczy, że ta decyzja zostanie utrzymana w dłuższej perspektywie - skomentował sprawę w rozmowie z Katarzyną Gójską prof. gen. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego.
- Kandydaci, którzy chorowali na Covid-19 nie będą dopuszczani do służby w amerykańskich siłach zbrojnych - poinformował kilka dni temu portal Military Times. Pentagon przekonuje, że to tymczasowa polityka, spowodowana brakiem wiedzy na temat choroby.
Dziś tę sprawę komentował w programie "W punkt" Katarzyny Gójskiej prof. gen. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego.
- To jest złożony temat. Mamy informację [o niedopuszczaniu do służby ozdrowieńców], to dość zaskakujące, aczkolwiek - z perspektywy polskich Sił Zbrojnych, które reprezentuję - muszę przyznać, że służba zdrowia armii amerykańskiej zadziałała w sposób profesjonalny i bardzo szybki, co nie znaczy, że ta decyzja zostanie utrzymana w dłuższej perspektywie. To jest decyzja na dziś, na podstawie wiedzy, którą posiada służba zdrowia. Jestem pewien, że armia nie wyklucza wycofania się z tej decyzji, ale fakt taki zaistniał
- powiedział prof. Gielerak.
- Muszę potwierdzić, że jesteśmy na etapie, w którym odkrywamy skutki, jakie wirus wywiera na organy. Najlepszym dowodem jest fakt, że osoby mające prawidłowe zdjęcie radiologiczne, maja wychwytywane zmiany w bardziej szczegółowym badaniu tomograficznym. Zmiany w płucach jesteśmy w stanie uchwycić. Jestem przekonany, że to jest jeden z czynników, który zdecydował o takiej, a nie innej decyzji US Army. Dla nas to sygnał, że w sytuacjach wątpliwych, tę diagnostykę powinniśmy poszerzyć, by obiektywnie ocenić skutki dla zdrowia, jakie wynikają z przechorowania COVID-19 - dodał.
Dyrektor WIM zaznaczył jednocześnie, że w USA toczy się szeroka dyskusja, w nieco oskarżycielskim tonie wobec mediów, którym zarzuca się "nakręcanie spirali zagrożenia".
- Toczy się dyskusja, że media nakręcił spiralę zagrożenia związanego z koronawirusem w sytuacji, gdy tak naprawdę jest to choroba dość powszechna, którą zdecydowana większość ludzi przejdzie z mniejszym lub większym uszczerbkiem na zdrowiu, a u 88 proc. ludzi będzie miała ona przebieg bezobjawowy lub skąpoobjawowy. Jako przykład podam sytuację w Nowym Jorku. (...) Dane mówią, że już co najmniej ok. 20 proc. populacji Nowego Jorku ma przeciwciała przeciwko temu wirusowi, co oznacza, że 1,8 mln mieszkańców miało kontakt z koronawirusem, podczas gdy oficjalne dane, będące efektem testowania, mówią o znacznie mniejszej liczbie. To pokazuje kierunek, w jakim powinny zmierzać narodowe systemy zdrowia, a mianowicie definiować rzeczywiste rozprzestrzenianie się wirusa w populacji
- zauważył prof. Grzegorz Gielerak.