Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Gospodarka

Zamknięcie cieśniny Ormuz – gospodarczy wstrząs globalnej skali. Przed rynkami duża niepewność

Groźba zamknięcia cieśniny Ormuz przez Iran staje się coraz bardziej realna, a jej konsekwencje mogłyby wstrząsnąć globalną gospodarką. Przez ten strategiczny punkt przepływa jedna piąta światowych dostaw ropy, dlatego każdy dzień blokady oznaczałby skok cen surowców, wzrost inflacji i poważne ryzyko recesji. Świat z niepokojem obserwuje rozwój sytuacji, której skutki mogą być odczuwalne na wszystkich kontynentach.

W obliczu gwałtownie eskalującego konfliktu na Bliskim Wschodzie pojawiły się poważne doniesienia o tym, że władze Iranu rozważają zamknięcie cieśniny Ormuz. To wąskie przejście morskie, położone między Zatoką Perską a Morzem Arabskim, od dekad odgrywa kluczową rolę w światowym handlu. Codziennie przepływa przez nie ok. 20 proc. całkowitych światowych dostaw ropy naftowej. Ewentualna blokada tej cieśniny stanowiłaby nie tylko poważne wyzwanie geopolityczne, ale przede wszystkim – punkt zapalny o ogromnych konsekwencjach gospodarczych. Eksperci porównują możliwe skutki takiego kroku do kryzysów naftowych z lat 70. XX w., z tą różnicą, że współczesny świat jest znacznie bardziej zintegrowany gospodarczo, a jego zależność od stabilnych dostaw energii jeszcze większa.

Reklama

Wystrzelą ceny węglowodorów, wróci wysoka inflacja

Cieśnina Ormuz ma zaledwie kilkadziesiąt kilometrów szerokości w najwęższym miejscu, lecz każdego dnia przepływają przez nią dziesiątki tankowców przewożących ropę i gaz z takich państw jak: Arabia Saudyjska, Iran, Irak, Kuwejt, Katar czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. W praktyce oznacza to, że jedna trzecia światowej ropy transportowanej drogą morską i około jedna czwarta skroplonego gazu ziemnego (LNG) przechodzą właśnie przez ten strategiczny punkt. Jakiekolwiek zakłócenie przepustowości tego szlaku wywołuje niemal natychmiastową reakcję rynków.

Bezpośrednim skutkiem takiego scenariusza byłby oczywiście gwałtowny wzrost cen ropy i gazu. Analitycy czołowych banków inwestycyjnych, takich jak Goldman Sachs czy JP Morgan, nie mają wątpliwości, że cena baryłki mogłaby osiągnąć poziom 150–180 dol. w zaledwie kilka dni (dla porównania: obecna cena ropy brent utrzymuje się na poziomie ok. 74 dol. za baryłkę). Podobna dynamika mogłaby dotknąć rynki gazu, szczególnie w Azji i Europie, gdzie popyt na LNG stale rośnie.

Wzrost cen surowców energetycznych nie pozostałby bez wpływu na inflację. Dla wielu krajów oznaczałby powrót do wysokiej dynamiki cen, zwłaszcza w sektorach związanych z transportem, przemysłem i przetwórstwem żywności. Kraje rozwinięte, które przez ostatnie dwa lata z dużym wysiłkiem zdołały opanować inflacyjne napięcia po pandemii i inwazji Rosji na Ukrainę, znów stanęłyby przed ryzykiem spirali cenowej. Banki centralne musiałyby zrewidować plany łagodzenia polityki monetarnej, a w skrajnym przypadku – znów rozważać podwyżki stóp procentowych. Jednocześnie wyższe koszty kredytu i energii wpłynęłyby negatywnie na konsumpcję, a co za tym idzie – na wzrost gospodarczy.

Fala niepokojów społecznych i ucieczka inwestorów

Największe ryzyko dotyczyłoby jednak państw rozwijających się, które są szczególnie wrażliwe na zmiany cen surowców. Kraje takie jak Pakistan, Bangladesz, Filipiny czy wiele państw afrykańskich już teraz borykają się z niestabilnością energetyczną i kryzysami walutowymi. Dla nich wzrost cen ropy i gazu oznaczałby potencjalny spadek bilansów handlowych, galopującą inflację, a nawet falę niepokojów społecznych. 

Rynki finansowe również byłyby mocno dotknięte takim kryzysem. Inwestorzy, obawiając się destabilizacji geopolitycznej i inflacyjnej, zaczęliby masowo przenosić kapitał do tzw. bezpiecznych przystani: złota, dolara amerykańskiego, franka szwajcarskiego czy amerykańskich obligacji skarbowych. Już teraz ceny złota osiągnęły historyczne rekordy powyżej 3 tys. dol. za uncję, a eksperci nie wykluczają dalszych wzrostów nawet do 3,5 tys. dol. w przypadku eskalacji konfliktu. Równolegle można byłoby spodziewać się silnych spadków na giełdach, zwłaszcza w sektorze transportu lotniczego, logistyki i przemysłu ciężkiego. Banki centralne znalazłyby się w trudnym położeniu – z jednej strony presja inflacyjna, z drugiej – potrzeba wspierania słabnącej gospodarki.

Wzrost cen paliw i żywności to katalizator niezadowolenia społecznego

W przypadku Polski i krajów Europy Środkowo-Wschodniej skutki mogłyby być odczuwalne bardzo szybko. Choć nasze regiony w coraz większym stopniu uniezależniają się od dostaw z kierunku wschodniego, to nadal import ropy i gazu odbywa się m.in. przez globalny rynek LNG, którego ceny silnie reagują na sytuację na Bliskim Wschodzie. Gwałtowny wzrost cen gazu mógłby wpłynąć na wzrost rachunków za energię dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw, a co za tym idzie – na inflację. Ekonomiści szacują, że w takim scenariuszu inflacja mogłaby wzrosnąć o 1–2 pkt proc., przy jednoczesnym spowolnieniu dynamiki PKB. Rząd stanąłby wtedy przed koniecznością podjęcia decyzji o ewentualnych dopłatach, osłonach socjalnych lub interwencjach w rynek energetyczny, co mogłoby z kolei wpłynąć na deficyt budżetowy.

Skutki społeczne także nie byłyby obojętne. Historia pokazuje, że wzrost cen paliw i żywności jest jednym z najczęstszych katalizatorów niezadowolenia społecznego. W Polsce – podobnie jak w wielu innych krajach – mogłoby to skutkować spadkiem poparcia dla rządzących i zwiększoną presją społeczną w roku wyborczym lub w okresie politycznego przesilenia. Równocześnie taki kryzys uświadomiłby wszystkim znaczenie bezpieczeństwa energetycznego i konieczność przyspieszenia inwestycji w odnawialne źródła energii, elektrownie jądrowe i infrastrukturę LNG. Polska mogłaby wykorzystać ten moment do dalszego wzmacniania swojej pozycji jako energetycznego hubu w regionie – o ile odpowiednio zareaguje na wyzwania.

Należy również pamiętać, że zamknięcie cieśniny miałoby też wymiar militarny. W praktyce oznaczałoby to bowiem konfrontację Iranu z całą koalicją państw zachodnich. Tego rodzaju blokada mogłaby być traktowana jako casus belli, czyli bezpośredni powód do interwencji militarnej. Uderzenia na irańską flotę, akcje eskortujące tankowce lub zablokowanie irańskich portów to prawdopodobny scenariuszy. Możliwość udzielenia przez Chiny lub Rosję choćby symbolicznego wsparcia Iranowi tylko zwiększałaby ryzyko dalszej globalnej destabilizacji.

Zamknięcie cieśniny Ormuz byłoby wydarzeniem o potencjalnie katastrofalnych skutkach dla światowej gospodarki. W najczarniejszym scenariuszu – pełnej blokady i militarnej konfrontacji – groziłyby nam recesja globalna, dwucyfrowa inflacja, załamanie rynków finansowych i zerwanie łańcuchów dostaw. W umiarkowanym wariancie, przy częściowych zakłóceniach, rynki miałyby przed sobą co najmniej kilka miesięcy dużej niepewności i presji inflacyjnej. 
 

Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Reklama