Na podstawie kontraktu z Gazpromem wynegocjowanego w poprzedniej dekadzie przez ówczesnego wicepremiera Waldemara Pawlaka wciąż 70 proc. gazu ziemnego zużywanego w naszym kraju pochodzi z dostaw rosyjskich. Niestety, kontrakt utrwalał praktyczny monopol dostaw ze Wschodu, w dodatku – jak się o tym później przekonała opinia publiczna – za jedną z najwyższych cen dla odbiorców w Europie. Okazało się, że gaz rosyjski taniej niż Polskę kosztuje Niemcy czy Wielką Brytanię, mimo że leżą od Rosji dalej niż nasz kraj. Obowiązywała bowiem zasada, że Gazprom eksportuje swój czołowy produkt tym drożej, im w większym procencie zaspokaja nań popyt w danym kraju. Gdy – tak jak wówczas w Polsce – krajowe zasoby tego paliwa wystarczały na zaspokojenie ledwie 10 proc. zapotrzebowania – Rosjanie eksportowali je znacznie drożej niż Wlk. Brytanii, która większość popytu pokrywała z własnych zasobów (bądź z dostaw z innych krajów).
Tak czy inaczej pochodzące z półwyspu jamalskiego tzw. błękitne paliwo będzie dostarczane do Polski jeszcze do 2022 r. Do tego czasu nasz rząd chce zapewnić pełną dywersyfikację dostaw. Od tego właśnie roku gazoport w Świnoujściu ma sprowadzać rocznie ok. 7,5 mld m3 gazu (o połowę więcej niż obecne 5 mld m3), a kolejne 10 mld m3 tego paliwa ma pochodzić z Baltic Pipe, norwesko-duńskiego gazociągu budowanego m.in. pod dnem Bałtyku. Będzie to oznaczać, że łącznie z krajowymi zasobami będziemy mieć wystarczającą ilość gazu, która pokryje nie tylko krajowe zapotrzebowanie na to paliwo, ale i pozwoli na jego eksport.
Tymczasem liczący ponad 1200 km Nord Stream 2 – gazociąg z Rosji do Greifswaldu w Niemczech (a właściwie kolejne jego dwie nitki równoległe do wybudowanych w latach 2011–2012 pierwszych dwóch), mający w większości swój przebieg pod dnem Morza Bałtyckiego, stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego oraz ekonomicznego krajów, które swoim zasięgiem pomija. Już obecnie Rosjanie grożą Ukrainie, że wstrzymają dostawy gazu dla niej, jak również do krajów zachodnioeuropejskich zaopatrywanych tranzytem via Ukraina przez istniejący gazociąg lądowy. Zresztą już nieraz Gazprom zakręcał zarówno Ukrainie, jak i Polsce pod różnymi pretekstami kurek z gazem. Był to więc w rękach Moskwy instrument wywierania nacisku politycznego i ekonomicznego.
Rosjanie będą sobie mogli pozwolić na wstrzymanie dostaw gazu na Ukrainę (i nie tylko tam), jeśli Nord Stream2 zostanie dokończony. Niestety wydaje się, że obecne protesty Polski i kilku innych zainteresowanych krajów z naszego regionu Europy wobec samej budowy tego gazociągu nie będą stanowić przeszkody w finalizacji tej inwestycji. Najbardziej zainteresowane Niemcy są bowiem jej największym zwolennikiem. Podobnie inne kraje zachodnioeuropejskie, skąd się wywodzą koncerny bezpośrednio zaangażowane w realizację Nord Stream2: oprócz niemieckich (E.ON Ruhrgas, Wintershall/BASF), holenderska Gasunie oraz francuski GDF Suez.
Ostatnio Heiko Maas, niemiecki szef MSZ (z partii SPD) wyraził opinię, że nawet ewentualne sankcje USA nie wstrzymają zbudowania Nord Stream 2. Gdyby bowiem zachodnioeuropejscy partnerzy Rosjan wycofali się z projektu, to i tak dokończy go sam Gazprom. A wówczas obecny przesył rosyjskiego gazu przez Ukrainę zostałby wstrzymany.