Dzisiaj Internet ma ok. 2 zettabajty danych. Jeżeli mielibyśmy przedstawić te dane w formie tradycyjnej wagi, to byłyby to pomiędzy 2 a 4 kilogramy - czyli tyle, co spora łubianka truskawek. Tymczasem jeszcze 2011 roku było to zaledwie 50 gramów, czyli mniej więcej jedna truskawka. Danych przesyłamy tak dużo, że ciężko jest policzyć to bardzo precyzyjnie. Szacuje się, że w ciągu godziny mogą to być petabajty danych. Co to dla nas oznacza i czy grozi nam kiedyś blackout?
- Taka ilość informacji wiąże się z tym, że Internet ma coraz większy wpływ na nasze życie, ale przede wszystkim na gospodarkę i rynki finansowe. Ewentualna przerwa w dostępie do Internetu myślę, że byłaby bardzo odczuwalna dla nas wszystkich. Na szczęście Internet od zawsze projektowany był w ten sposób aby niezawodność była jedną z podstaw sieci. Tutaj jesteśmy relatywnie bezpieczni – mówi newsrm.tv Piotr Prajsnar, CEO Cloud Technologies.
Dane mają swoją wagę. Tę dosłowną i tę metaforyczną. Wszyscy z pewnością zachodzą w głowę – jak w ogóle można zważyć Internet? Jak przedstawia się metodologia ważenia Sieci? Kluczem wydaje się być uchwycenie wagi wszystkich elektronów, które są nośnikami wszelkich informacji w Sieci i wytwarzają internetowy ruch. Energia elektronu ma swoją masę, w przybliżeniu: 10-31 kg. Gdybyśmy, jak przekonywał jeszcze kilka lat temu Eric Schmitt, przeliczyli wagę wszystkich elektronów krążących w Sieci, to wyszłoby nam nieco ponad 50 gram. Od tego czasu Internet jednak sporo utył i dzisiaj waży znacznie więcej ok. 2 może nawet 4 kilogramów. To jednak tylko jedna z metod obliczania wagi Internetu.
Innym sposobem jest zważenie wszystkich urządzeń, które pozwalają na istnienie globalnej Sieci. Oznacza to zsumowanie komponentów generujących ruch danych: komputerów i urządzeń, kabli, satelitów komunikacyjnych, a w końcu i samych elektrowni, z których Internet czerpie swoje cyfrowe soki. Chyba nietrudno odgadnąć, że póki co nikt tego nie dokonał. Wątpliwe zresztą, by kiedykolwiek to się udało. Wszelkie kalkulacje dezaktualizują się już w momencie sumowania pierwszych cyfr. Dziennie powstają przecież tony nowych urządzeń elektronicznych. I dziennie generujemy też tony elektrośmieci.
Mimo to wielu naukowców nie ustaje w tym syzyfowym wysiłku. Russel Seitz, fizyk pracujący na Uniwersytecie Harvarda i główny mózg operacyjny Microbubbles LLC, obliczył niedawno, że Internet zasysa porcje energii z blisko 100 milionów serwerów, z siłą równą 50 milionom koni mechanicznych. Taka wielkość ma już jakąś wagę. Z obliczeń dokonanych przez Seitza wynika, że Internet waży… 2 uncje, czyli jakieś 56,5 gramów. Mniej więcej tyle, ile jedno jajko albo mały rogalik.
Nie da się ukryć, że nasze życie digitalizuje się na naszych oczach. Wpisy na twitterze, posty na forach i facebooku, fotki na instagramie, wyniki wyszukiwarek, oznaczenia na zdjęciach, ulubione zakładki, playlisty na YouTube… Internet tyje od Big Data i staje się księgą pamiątkową naszego życia. Jesteśmy częścią cyfrowej biblioteki, takiej jak ta z poezji Borgesa, której półki sięgają aż pod samo niebo i nie widać ich kresu.
Dzisiaj znaczna część naszej kultury i naszego życia ma (również) postać cyfrową. W USA już średnio co trzecie dziecko, zanim jeszcze pojawi się na świecie, będzie miało swój mini-profil w Sieci. Informacje w postaci zdjęć czy filmików z USG wrzucą o nim jego przyszli rodzice, dziadkowie, wujkowie, chrzestni itd.
Skrajny przypadek digitalizacji życia opisywał francuski filozof nowych mediów i jednocześnie zażarty ich krytyk, Paul Virilio. W książce „Bomba informacyjna” przywołał przykład June Houston, która – w obawie przed duchami – zainstalowała kamery w każdym zakątku swojego domu. W ten sposób chciała zapewnić sobie poczucie psychicznego komfortu, że w pustym mieszkaniu mimo wszystko ma kogoś przy sobie, że ktoś jest przy niej obecny („tele-obecny”, jak pisze Virilio), choćby wirtualnie, po tej drugiej stronie kabla, jak internauta. Jane streamowała swoje życie (nomen omen „na żywo”) do online’u. Robiła to na własne życzenie. Internauci zaś pełnili funkcję watch-ghostów, ostrzegających ją przed potencjalnym zagrożeniem zza światów.
Viktor Mayer-Schönberger oraz Kenneth Cukier w książce „Big Data. Rewolucja, która zmieni nasze myślenie, pracę i życie” piszą, że każdego dnia Google przetwarza już ponad 24 Petabajty danych. Twitter z roku na rok powiększa swoją objętość blisko trzykrotnie. W każdej sekundzie na YouTube 800 mln użytkowników dodaje godzinę nowych filmów. Na Facebooka co godzinę przesyłanych jest blisko 10 mln nowych fotografii, a każdego dnia jego użytkownicy dokonują blisko 3 miliardów rozmaitych aktywności: od komentarzy po udostępnienia i kliknięcia „lubię to”.
Pustynia danych rośnie w zadziwiająco szybkim tempie. Z roku na rok wolumen Big Data w Sieci rozrasta się średnio o 40 proc. Oracle podaje wymowne dane: do 2020 roku Sieć będzie ważyła ponad 45 Zettabajtów danych. To aż o 44 razy więcej niż w 2009 roku. IDC przelicza, że na jednego mieszkańca ziemi przypadnie tym samym ponad 5,2 GB danych, a około 30 proc. z nich będzie przedstawiało sobą dużą wartość biznesową, o ile zostaną skrupulatnie otagowane i przeanalizowane przez badaczy danych.