Ostatnie synody, swoisty „trójskok synodalny”, odwołują się do tradycji zapoczątkowanej przez papieża Pawła VI. Celem synodu biskupów jest niesienie papieżowi „pomocy swoją radą” (KPK, kan. 342). Warto zwrócić uwagę na to, że tzw. droga synodalna wpisuje się w posoborową wizję Kościoła zdecentralizowanego w zakresie podejmowania decyzji i kładzie nacisk na decentralizowane rozeznawanie.
To, co łączy te trzy synody biskupów (synod na temat rodziny, synod dotyczący młodzieży i synod amazoński), to zapowiedź radykalnych zmian, po wprowadzeniu których, zdaniem współpracowników papieża Franciszka, „nic nie będzie już takie (w Kościele) jak przedtem” (bp Franz-Josef Overbeck).
Efekt domina – powszechny wymiar „lokalnego” synodu?
Kardynał Oskar Maradiaga wprost stwierdził, że przy okazji tych synodów „w Kościele stoimy u początku nowej ery” – to niezwykle poważna zapowiedź zadań, jakie nadano tym ciałom doradczym o potencjale w końcu nieporównywalnie mniejszym niż np. sobory powszechne. Drugim elementem łączącym ostatnie synody jest zasada ograniczonego stosowania postanowień, np. dla jednej grupy (osoby rozwiedzione żyjące w powtórnych związkach – synod ds. rodziny) lub jednego terytorium (Amazonia – synod amazoński). Wiele jednak wskazuje na to, że rozwiązania, które miałyby mieć ograniczony charakter, będą wzorcem do zastosowania w całym Kościele powszechnym. Również w przypadku ostatniego synodu rozwiązania dla Amazonii mogą być użyte jako podstawa zmian dla całego Kościoła. Gdyby weszły w życie, spowodowałyby zamęt, który zdaniem wielu komentatorów (m.in. ks. prof. Roberta Skrzypczaka) mógłby doprowadzić do schizmy w Kościele. To, z czym misjonarze katoliccy wyruszali za ocean przy okazji wypraw Krzysztofa Kolumba, traktuje się obecnie jako wstydliwe dziedzictwo. Austriacki bp Erwin Kräutler, jeden z moderatorów synodu, posługujący na terenie Amazonii, z dumą wyznał, że od początku swojej posługi, w ciągu 25–30 lat nikogo nie ochrzcił. Czemu więc służyć ma argument większej dostępności sakramentów dzięki rozszerzeniu kategorii osób dopuszczonych do święceń kapłańskich, skoro nawet chrzest jest tytułem do wstydu?
Procesyjne oprowadzanie w Watykanie bożka Pachamamy (co urosło do rangi symbolu synodu) każe sądzić, że Kościół przyjmuje to, czemu zawsze się sprzeciwiał i co uznawał za swój cel misyjny. W pewnym sensie cofamy się więc do epoki prekolumbijskiej. Ten kierunek potwierdza indiański ksiądz Eleazar Lopez, promotor „teologii indiańskiej”, mówiąc o potrzebie „odzyskania myśli Indian sprzed ich spotkania z chrześcijaństwem”.
Misja à rebours – hierarchowie w orszaku Pachamamy
W tej sytuacji znana z filmu „Misja” postać jezuity, ojca Gabriela (Jeremy Irons), gorliwego misjonarza, musiałaby prawdopodobnie zostać wymyślona na nowo. Jego żarliwą obronę wiary w obrębie misji założonej wśród Indian Guarani zaliczono by bowiem do kategorii awanturniczej przygody żądnego wrażeń Europejczyka. Lub, co gorsza, uznanoby ją za niedopuszczalny prozelityzm. Może proponowany na ostatnim synodzie ryt amazoński mógłby stać się pomostem pojednania i udobruchałby duchy dżungli? Obój, na którym ojciec Gabriel wygrywał genialne tony (muzykę do filmu skomponował Ennio Morricone), musiałby też zostać połamany jako symbol cywilizacji (chrześcijańskiej) Zachodu. Nie ma powodu, aby go naprawiać, gdyż negowane jest źródło, z którego czerpie to wykonanie. I bynajmniej nie są winni temu Indianie...
Czy stabilny dotąd grunt nauki Kościoła, wsparty na Skale Piotrowej, nie zmienia się po kilkuset latach w grząską terra incognita? Czy narastającą dezorientację wiernych uspokoi papież Franciszek, który na zakończenie synodu amazońskiego podkreślił, że najważniejszym wnioskiem synodalnym są misje? Pokażą to najbliższe tygodnie, kiedy papież przygotuje wnioski ujęte w formie adhortacji posynodalnej. Warto dodać, że synod amazoński nie działa w próżni. Przygotowane wnioski zostaną wzięte pod uwagę przy wytyczaniu kursu szykującego się już do wyprawienia w drogę synodalną galeonu Kościoła w Niemczech. Warto zatem zadać pytanie o cel misji, gdyż jak na razie to Amazonia, z dziwacznym statusem „miejsca teologicznego”, wyruszyła na misję do Watykanu z całym zastępem bóstw leśnych i rzecznych oraz z szamanami, którym udało się zaprząc katolickich hierarchów do orszaku Pachamamy.
Szokująca obecność i hołd oddany pogańskim bóstwom idą w parze z pomysłami marksistowskiej proweniencji, walki z bastionem nierówności – klerykalizmem, uosabianym przez celibat i święcenia kapłańskie, których niesprawiedliwie zostali pozbawieni wypróbowani żonaci mężczyźni (viri probati) oraz kobiety. W kolejce czekają też pewnie innowiercy…
Droga od złotego cielca do apostazji?
Trudno byłoby wyprawić dzisiaj ojca Gabriela z misją do Amazonii, nie tylko z powodu kruchych społecznych podstaw jego kapłaństwa, lecz także ze względu na oczywisty brak powodu jego misji. Wystarczy sięgnąć do soborowej deklaracji o wolności religijnej „Dignitatis humanae”, która głosi wolność wyznania każdej religii (nie tylko prywatnej wiary, czego Kościół zawsze był zabezpieczeniem). Ten przekaz został wzmocniony w ramach niedawnej deklaracji z Abu Zabi o równości przed Bogiem różnych religii.
Najgłębsze źródło tkwi jednak w znanym mechanizmie opisanym przez kardynała Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI. Opisując kult złotego cielca w Izraelu, przestrzegał przed możliwością apostazji, która nie ma jednak charakteru otwartego. Opiera się raczej na dyskretnym delegowaniu kompetencji wspólnoty do decydowania o kształcie kultu. Kończy się to jednak odejściem od Boga. Izrael na Synaju, dostając Torę, otrzymał filary kultu, etyki i prawa. To była ziemia wewnętrzna, bez której niemożliwe byłoby zamieszkanie na ziemi zewnętrznej. Tymczasem w założeniach synodu Kościół uznaje, że to środowisko naturalne, system ekologiczny ewangelizuje nas. W myśl słów papieża Franciszka w kontekście tego synodu: „wszystko łączy się ze sobą”. Drogocenny kruszec, z którego można ulepić złotego cielca, jest wciąż dostępny, wystarczy tylko połączyć w jedno jego elementy…
Ojciec Gabriel zginął pośród nawróconego do Chrystusa grona Indian. Należał w chwili śmierci do Chrystusa, nie do bóstw dżungli. Nic w świecie, który ze sobą przyniósł, nie należało do ziemi, gdyż nie było dziełem ludzkich umiejętności, lecz wyrazem poddania się woli Boga, która przyniosła Nowej Ziemi łaskę wiary.
Jedyna wątpliwość tego misjonarza dotyczyła nie nawrócenia ekologicznego, lecz raczej metody. Był przekonany, że gdyby posiadał całą orkiestrę, a nie tylko skromny obój – to nawróciłby całą Amazonię. I to jest wezwanie, które płynie z synodu, choć tylko filmowego, to jednak z katolickim przesłaniem, z prawdziwie jezuickiej misji nieopodal wodospadów Iguaçu.
Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" nr 259/2019