Nie minął rok od kompromitacji Michała Kołodziejczaka z AgroUnii, a znów jest o nim głośno. Tym razem działacz, który w lutym wsparł rosyjską wojnę hybrydową, zaatakował polityków Solidarnej Polski i wywołał awanturę przed wejściem na konwencję partii Zbigniewa Ziobry. - Mam wrażenie, że to, co robi Agrounia to jest jakaś operacja specjalna, która ma zdestabilizować sytuacje w Polsce – powiedział doradca prezydenta prof. Andrzej Zybertowicz. Politycy Solidarnej Polski twierdzą również, że Kołodziejczakiem powinna się zająć ABW.
Początek 2022 roku rozpoczął się od mocnej promocji Michała Kołodziejczaka. Polityk otrzymywał szerokie wsparcie medialne, po tym jak miał być jedną z osób podsłuchiwanych za pomocą Pegasusa. TVN24 dało mu nawet możliwość godzinnego wywiadu w ramach „Szkła Kontaktowego”, w którym wygrał on konkurs na ripostę roku. W lutym z kolei stworzona przez Kołodziejczaka AgroUnia zamierzała sparaliżować kraj. Tuż przed eskalacją wojny na Ukrainie chciał zablokować główne arterie naszego kraju. Maski opadły jednak już po 24 lutym, gdy Michał Kołodziejczak zrobił słynny event na stacji benzynowej niedaleko swojego miejsca zamieszkania i zaczął straszyć cenami paliw. Plafony za jego plecami wskazywały już 10 zł za litr. Wszystko okazało się fake newsem, ale kierowcy wpadli w panikę i masowo zaczęli wykupywać benzynę. Był to jeden z objawów paniki w pierwszych dniach wojny, ale większość komentatorów nie miała i nie ma już wątpliwości, że Kołodziejczak to prorosyjski działacz. Szczegóły w artykule red. Jacka Liziniewicza pt. „Prorosyjski zadymiarz podnosi głowę” w poniedziałkowej „Gazecie Polskiej Codziennie”.
W „Codziennej” proponujemy wywiad z wicemarszałek Sejmu, Małgorzatą Gosiewską. - Dziś świat widzi katownie, ich obraz wstrząsnął Zachodem. Ale podobne katownie widziałam już w 2014 roku. Zostało to opisane w raporcie, który przedstawiłam na otwartym posiedzeniu sejmowej komisji spraw zagranicznych. Nie można było więc tłumaczyć się niewiedzą, ale polskie władze nie podjęły odpowiednich działań. Konsekwencje widzimy obecnie – mówi wicemarszałek Małgorzata Gosiewska.
Niedawno brała Pani udział w odsłonięciu wystawy „Warszawa - Mariupol - miasta ruin, miasta walki, miasta nadziei” w Kijowie. Jaki jest cel tej wystawy?
Pierwszy raz wystawę odsłoniliśmy w Warszawie w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, a niedawno zaprezentowaliśmy ją w Kijowie w rocznicę zakończenia Powstania. Pomysł na wystawę pojawił się podczas przeglądania zdjęć z Mariupola i innych miast zniszczonych przez Rosjan. Te fotografie bardzo przypominają zniszczoną Warszawę. Uznałam, że warto pokazać to w ramach większej wystawy, która pokazuje, czym są totalitaryzmy. W 1944 roku Niemcy niszczyli naszą stolicę, a Rosjanie przyglądali się temu po drugiej stronie Wisły. Dziś mamy sytuację odwrotną. Rosjanie mordują Ukraińców, a niestety w pewnym sensie Niemcy spokojnie przyglądają się tej tragedii. Nie wspierają należycie Ukrainy, wysyłają niesprawny sprzęt. Mieszkańcy Kijowa byli wstrząśnięci tymi obrazami. Przeżywali szok, bo niestety większość z nich wcześniej nie słyszała o Powstaniu Warszawskim. Nie wiedzieli, że polska stolica była wręcz zrównana z ziemią. Zobaczyli stare zdjęcia zestawione z aktualnymi fotografiami z Ukrainy. Nie było widać większych różnic, przedstawiały to samo. Dodam, że obok tej wystawy stoi zniszczony podczas obecnej wojny sprzęt rosyjski. To wszystko tworzy pewną całość i jest naprawdę wstrząsające. Cała rozmowa red. Huberta Kowalskiego pt. „Rozlew ukraińskiej krwi przez bezczynność rządu Tuska” w poniedziałkowej „GPC”.
Związek Nauczycielstwa Polskiego stawia rządowi zaporowe wymagania.
Podwyżki w wysokości 20 proc., niezwiększanie pensum nauczycielskiego, zlikwidowanie tzw. godziny dostępności, a także dodatkowe pieniądze na podnoszenia kwalifikacji nauczycieli – m.in. takie żądania stawia Związek Nauczycielstwa Polskiego, który w sobotę w Warszawie zorganizował manifestację. - Jako ministerstwo zawsze jesteśmy gotowi do rozmów, ale jeśli druga strona stawia żądania 20 proc. podwyżki i żadnych zmian w statusie zawodowym, to jest to raczej markowanie chęci negocjowania – mówi „Codziennej” wiceminister edukacji i nauki Dariusz Piontkowski.
Tuż przed zakończeniem tegorocznych wakacji i rozpoczęciem września uczniów i ich rodziców zdumiała i zbulwersowała informacja o planowanym kolejnym strajku środowiska nauczycielskiego. Z informacji „Codziennej” wynika, że Związek Nauczycielstwa Polskiego (ZNP), który był inicjatorem pomysłu, nie zdołał do niego przekonać dużej części pracowników oświaty, stąd też podjęto decyzję o „informacyjnym” charakterze protestu. Jednak, żeby wyraźnie zaznaczyć swoje działania ZNP zdecydował, że od 8 do 14 października postawi miasteczko protestacyjne przed siedzibą Ministerstwa Edukacji i Nauki, które także nie zyskało szerszego zainteresowania. Ostatniego dnia jednak odwiedził je szef PO Donald Tusk, który ku uciesze strajkujących wygłosił kilka populistycznych haseł. W tym miejscu warto przypomnieć jak wyglądały podwyżki dla nauczycieli za rządów PO-PSL. W pierwszych trzech latach władzy faktycznie nauczyciele mogli liczyć na niewielkie podwyżki, które wahały się w granicach od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu złotych w ciągu roku. Natomiast w kolejnych pięciu latach rządów dzisiejszej opozycji pensje pracowników oświaty stały w miejscu, mimo iż wzrastało minimalne i średnie wynagrodzenie w kraju. Podwyżek dla nauczycieli domaga się także Lewica, chociaż w czasie rządu SLD-PSL-UP nie potrafiono znaleźć pieniędzy na realny i znaczący wzrost wynagrodzeń pracowników oświaty. Więcej w artykule red. Jana Przemyłskiego „Polityczna hucpa ZNP”.
Na Ukrainie końca wojny nie widać. Trwa ofensywa ukraińskich oddziałów w obwodzie chersońskim. Ze względów bezpieczeństwa wojsko nie podaje szczegółów operacji, jednak nieoficjalnie wiadomo, że Rosjanie mieli w weekend gigantyczne problemy z utrzymaniem tam swoich pozycji. Równocześnie strona ukraińska odkrywa kolejne dowody bestialstwa najeźdźcy. – Ruski mir pozostawił po sobie na obszarze obwodu chersońskiego jedynie pożogę i zniszczenie – mówi „Codziennej” Witold Newelicz, korespondent wojenny Strefy Wolnego Słowa, który dotarł do wyzwolonej wsi Davydiv Brid.
Z najnowszych danych strony ukraińskiej wynika, że od 24 lutego rosyjski agresor stracił już ponad 65 tys. żołnierzy. Po stronie sprzętu wojskowego straty to m.in. 268 myśliwców, 242 helikoptery, ponad 2,5 tys. czołgów i 5,2 tys. pojazdów opancerzonych. Z kolei zachodni eksperci wskazują, że Rosja wykorzystała już na Ukrainie nawet 2\3 zapasów rakiet, którymi dysponowała, a moce zakładów zbrojeniowych i brak komponentów powodują, że nadrabianie zaległości jest niemożliwe. Jak wynika z zamieszczonych w weekend nagrań, ofensywa Ukraińców w obwodzie chersońskim prowadzona jest w szybkim tempie i, co najważniejsze, z kolejnymi sukcesami. Nieoficjalne doniesienia mówią o wyparciu agresora z kilku pozycji. Ukraińcy prowadzą też udane. Więcej w artykule red. red. Konrada Wysockiego i Pawła Kryszczaka pt. „Rosjanie zostawili pożogę i zniszczenie” w poniedziałkowej „GPC”.
Środa z „Gazetą Polską Codziennie” – dobry wybór!