Była już zmęczona ciągłą ucieczką i ukrywaniem się najpierw przez Niemcami a przed enkawudzistami i ich polskimi sługusami. Ledwie przekroczyła trzydziestkę, a już wypracowała sobie przebogaty życiorys niepodległościowy. „Marcysia” przez lata odpowiadała za łączność AK z zagranicą, podlegało jej ponad stu kurierów.
Życie Malessy, choć zakończone tragicznie, nie zapowiadało gehenny. Urodziła się 26 lutego 1909 roku w Rostowie nad Donem jako córka prawnika i działacza niepodległościowego Władysława Izdebskiego i Marii z domu Krukowskiej. Dorastała jako poddana cara, ale w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Obaj jej dziadkowie (Seweryn Izdebski i Aleksander Krukowski) walczyli w powstaniu styczniowym i zostali zesłani na Syberię. W 1937 roku w Warszawie rozpoczęła studia pedagogiczne na Wolnej Wszechnicy Polskiej. Jeszcze w trakcie walk o Warszawę zaangażowała się w służbę zwycięstwu Polski a przysięgę złożyła przed płk. Stefanem Roweckim, późniejszym dowódcą AK. Od października 1939 roku kierowała Samodzielnym Wydziałem Łączności Zagranicznej w V Oddziale Sztabu Komendy Głównej SZP(później ZWZ - AK). – Pomimo wielkiej odpowiedzialności spoczywającej na barkach 30 letniej kobiety – pisze Waldemar Kowalski, pracownik IPN, w numerze 6 z czerwca 2022 Biuletynu Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.
16 czerwca 1944 roku „Ponury” poległ w walce z Niemcami w Jewłaszach nad Niemnem. Głęboka żałoba nie przeszkodziła jej w udziale w Powstaniu Warszawskim (batalion szturmowy „Rum”). Po kapitulacji trafiła do Dułagu 121 (obóz przejściowy w Pruszkowie) a następnie uciekła z transportu wiozącego jeńców do Niemiec. W Krakowie zaangażowała się w Zrzeszenie Wolność i Niepodległość. Jednak zmęczenie narastało. Jej bliska współpracowniczka, jedyna kobieta wśród cichociemnych Elżbieta Zawadzka „Zo” wspominała: błagała mnie o przejęcie obowiązków w WiN. Odmówiłam, ale widziałam jak bardzo była zmęczona i że chce wyjść z konspiracji. Twórczyni i była kierowniczka „Zagrody” (dział łączności z zagranicą Komendy Głównej AK) chciała rozpocząć nowe życie w słonecznej Italii. Otrzymała nawet zgodę swoich zwierzchników z WiN. Niestety, mimo że wszystkie sprawy organizacyjne były zapięte na ostatni guzik, nie zdążyła wyjechać. 31 października 1945 roku odwiedzili ją funkcjonariusze UB.
„Marcysia ujawnia WiN” – Różański daje słowo
2 listopada już w Warszawie (aresztowanie miało miejsce w Krakowie) przechwycił ją osobiście Różański. Omotał ją. Rozpoczęła, jak to sama nazywała: „akcję ujawniana WiN”. Przyszło jej to tak łatwo, bo z prezesem Zarządu Głównego Wolności i Niepodległości , Janem Rzepeckim, jeszcze na wolności rozmawiała o tym, że dalsza konspiracja nie ma sensu i prowadzi do wykrwawiania „chłopców z lasu”…
5 listopada Rzepecki został aresztowany w Łodzi. Tego samego dnia aresztowano też Antoniego Sanoicę prezesa Obszaru Południowego Wolności i Niepodległości. A później kilkunastu innych współpracowników Malessy… - Aresztowania działaczy WiN były – czytamy w cytowanym już źródle – naturalnym skutkiem śledztwa, któremu poddano „Marcysię”. Nie było to śledztwo brutalne, nie było w nim tortur i cierpienia fizycznego a wysublimowana gra bezpieki, w którą mimowolnie wplątała się konspiratorka, pragnąca zacząć nowe życie. Dlatego uznając Różańskiego za godnego partnera do rozmów a nawet powiernika tajemnic wyjednała u niego „oficerskie słowo honoru”.
Szef ubeckich katów gwarantować miał, że nikomu z „sypanych” przez nią nic się nie stanie. Możemy się zapytać dlaczego mu uwierzyła. Dla Marcysi wychowanej w tradycjach powstańczych, w kulcie hasła „Bóg, honor i Ojczyzna” oficer był oficerem choćby nosił znienawidzony mundur nowych najeźdźców. – Nie można oczywiście wykluczyć – pisze Waldemar Kowalski – że Malessa zdecydowała się na układ z bezpieką ze strachu lub naiwności, zwodzona przez komunistyczną propagandę. […] Mało tego Różański mógł jej przecież obiecać ratunek dla zakonspirowanych działaczy WiN w zamian za ugodę z przesłuchującym.
Zaszczuta na śmierć
W celi mokotowskiego więzienia Marcysia spędziła prawie półtora roku. Załamała się, gdy zrozumiała, że aresztowani „dzięki niej” WiN-owcy nie mają szansy na wolność, a nawet w wielu przypadkach na życie. Zrozpaczona podjęła głodówkę. To jednak na nikim, zwłaszcza na Różalskim, wrażenia nie zrobiło. Więzienie opuściła 7 lutego 1947 roku.
W lipcu tegoż roku pisała do Rzepeckiego: Panie Pułkowniku! Dziś Róźański ostatecznie odmówił dalszego załatwiania wiadomych spraw. Jak Panu wiadomo pozostawałam dobrowolnie w więzieniu, kiedy nie dotrzymano obietnic zwolnienia Pana, Marii i innych. […] Nie wróciłam dotąd do pełnego życia i nie wrócę dopóki reszta współkolegów z ujawnienia zarówno mojego jak i Pana Pułkownika nie wyjdzie na wolność.
Pomimo wyrzutów sumienia starała się wrócić do normalnej egzystencji. Pracowała w referacie prasowym Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, wciąż wierząc, że oprawcy się opamiętają. Bez odpowiedzi pozostawały listy do Bieruta, choć ten wcześniej „darował” jej karę więzienia.
Malessa popadła w marazm, przestała o siebie dbać. Coraz częściej zapadała na zdrowiu. Znaczna część środowiska akowskiego oceniała jej postawę negatywnie czy wręcz jako zdradę, a ona świetnie o tym wiedziała. 9 kwietnia 1949 roku podjęła głodówkę przed bramą główną na Rakowieckiej. 5 czerwca popełniła samobójstwo podcinając sobie żyły podczas kąpieli po zażyciu środków nasennych. – Poniosłam klęskę na wszystkich odcinakach swojego życia – stwierdziła dzień wcześniej w rozmowie z przyjaciółką i byłą współpracowniczką Izabellą Kwapińską.