Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

„Debeściaki, kłótnia przed wylotem, gen. Błasik w kokpicie”. Historia medialnych wrzutek

- Mamy jeszcze dwa granaty, ale odpalimy je po świętach – powiedział 27 marca portalowi 300polityka jeden z kluczowych strategów kampanii PO. Dzisiaj, tuż przed 5.

- Mamy jeszcze dwa granaty, ale odpalimy je po świętach – powiedział 27 marca portalowi 300polityka jeden z kluczowych strategów kampanii PO. Dzisiaj, tuż przed 5. rocznicą katastrofy smoleńskiej oraz 4 tygodnie przed wyborami prezydenckimi wypływają "nowe" stenogramy z kokpitu rządowego Tu-154M. Historia wrzutek smoleńskich zaczęła się niedługo po 10 kwietnia 2010 roku. Teraz do listy dołączył reporter RMF Tomasz Skory.

Według relacji RMF FM w kokpicie aż do chwili katastrofy przebywał Dowódca Sił Powietrznych, który nie reagował na wezwania do zajęcia miejsca.

A zaczęło się już w lipcu 2010 roku. Rozpoczął TVN24, który 14 lipca poinformował: „TVN24 dotarła do kolejnego fragmentu odczytanego stenogramu z ostatnich minut lotu prezydenckiego TU-154. To nieoficjalne informacje. «Jak nie wyląduję/wylądujemy, to mnie zabiją/zabije» - tak mają brzmieć słowa wypowiedziane przez kapitana Arkadiusza Protasiuka. Nie wiadomo, w jakim kontekście padły te słowa”. 
 
„Gazeta Wyborcza” nie mogła być gorsza. „Nasz informator uczestniczący w pracach rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) mówił, że o 8:16 czasu warszawskiego, czyli 25 minut przed katastrofą, Protasiuk powiedział: «Jeśli nie wyląduję, będę miał przechlapane (przewalone)». Inna osoba, która doskonale zna przebieg wyjaśniania katastrofy, ostrzegała jednak, że nie jest pewne, czy zdanie to wypowiada Protasiuk. Pada ono mniej więcej wtedy, gdy do kokpitu po raz pierwszy miał wejść gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych. Nie wiemy, czy z własnej woli, czy też wysłany do pilotów, którzy już wiedzieli, że pogoda w Smoleńsku jest fatalna. Zgodnie z procedurą piloci musieli powiadomić o mgle dysponenta lotu, czyli Kancelarię Prezydenta. [...] Czy Protasiuk mógł się bać nieprzyjemności, gdyby w Smoleńsku nie wylądował? W 2008 r. był drugim pilotem, gdy prezydent Kaczyński w trakcie wojny gruzińsko-rosyjskiej nakazał jego koledze lecieć wprost do Tbilisi, a nie - jak planowano - do Gandży w Azerbejdżanie” - ujawniał 15 lipca Wacław Radziwinowicz. Rosyjski informator albo oszukał naiwnego dziennikarza „Gazety Wyborczej”, albo został przez niego wymyślony, bo nawet Tatiana Anodina nie dosłuchała się podobnych słów w zapisie rozmów z kokpitu. 
 
Nagonka ruszyła już jednak pełną parą. 16 lipca 2010 r. dziennik „Polska” wydrukował swoje słynne rewelacje o „debeściakach”. „Ujawniony w mediach fragment wypowiedzi jednego z członków prezydenckiego tupolewa, który 10 kwietnia rozbił się koło Smoleńska, nie jest jedyny. Chodzi o stwierdzenie najprawdopodobniej majora Arkadiusza Protasiuka: «Jak nie wyląduję(my), to mnie zabije(ją)». Słowa te wstrząsnęły opinią publiczną i na nowo podsyciły pytania o ewentualne naciski na pilotów. Jak udało się ustalić «Polsce», na nagraniach czarnych skrzynek, które obecnie są analizowane przez polskich ekspertów w Warszawie i w Krakowie, jest więcej tego typu wypowiadanych zdań. Jedno z nich - według osoby zbliżonej do śledztwa - nie zostało jednak zawarte w stenogramie upublicznionym 1 czerwca. Miało ono brzmieć: «To patrzcie, jak lądują debeściaki». Prawdopodobnie stwierdzenie to padło tuż po tym, jak załoga samolotu Jak-40 poinformowała prezydenckiego Tu-154 o pogarszającej się pogodzie i nieudanej przez to próbie posadzenia na pasie startowym w Smoleńsku wojskowego iła” - donosiła „Polska” piórem Łukasza Słapka.
 
Ani takiej wypowiedzi Protasiuka, ani innych podobnych zdań, których według dziennikarza miało być „więcej”, nie odnaleziono na taśmie rejestrującej rozmowy w kabinie pilotów Tu-154.
 
Łukasz Słapek zasugerował w swoim tekście o „debeściakach”, że to gen. Błasik mógł być faktycznym dowódcą samolotu, bo witał prezydenta Kaczyńskiego przed lotem, choć powinien to robić Arkadiusz Protasiuk. „Tuż przed odlotem Tu-154 do Smoleńska załogę samolotu odmeldował generał Andrzej Błasik. Zazwyczaj jest tak, że załogę głowie państwa odmeldowuje kapitan samolotu, czyli w tym przypadku major Arkadiusz Protasiuk. Wykonanie tej czynności przez generała Błasika mogło być odebrane jako spory nietakt i budzić wątpliwości co do tego, kto faktycznie był dowódcą owego feralnego lotu - Protasiuk czy Błasik” - pisał Słapek.
 
Informacja o tym, że to gen. Błasik odmeldowywał załogę, stała się zalążkiem kolejnej teorii spiskowej - tym razem mówiącej o kłótni dowódcy Sił Powietrznych z Arkadiuszem Protasiukiem. Przyczyną tego sporu miał być brak aktualnej prognozy pogody dla Smoleńska przed lotem. Plastycznie opisali to autorzy książki „Ostatni lot”: „Do dowódcy tupolewa [Protasiuka - przyp. aut.] podszedł ktoś z szefostwa pułku. Zaczął ostrzegać, że w Smoleńsku jest mgła i pełne zachmurzenie i właściwie nie ma warunków do lądowania. Nie powiedział jednak, skąd ma te informacje. Prawdopodobnie informacja o złej pogodzie w Smoleńsku została także przekazana gen. Andrzejowi Błasikowi. Według naszych informacji generał wezwał tuż przed startem Arkadiusza Protasiuka na rozmowę na osobności w saloniku dla VIP-ów”.
 
Teoria ta powróciła ze zdwojoną mocą po prezentacji polskich ekspertów zbijającej argumenty MAK, czyli w styczniu 2011 r. Sygnał do ataku dała rosyjska „Konsomolskaja Prawda”, która napisała, że do katastrofy w Smoleńsku mogła doprowadzić tajna instrukcja, zgodnie z którą samolot może odejść na lotnisko zapasowe tylko za zgodą "głównego pasażera”. Oczywiście była to informacja wyssana z palca i szybko ją zdementowano, ale przez kilka dni gazety miały o czym pisać. Strona internetowa tygodnika „Wprost” opatrzyła artykuł na ten temat tytułem „Lech Kaczyński kazał pilotom lądować w Smoleńsku”.
 
Następnie znów byliśmy świadkami cichego współdziałania telewizji TVN i „Gazety Wyborczej”. Najpierw - 24 lutego 2011 r. - TVN24 podał, że 10 kwietnia przed wylotem z Warszawy do Smoleńska na wojskowym Okęciu doszło do kłótni między kpt. Arkadiuszem Protasiukiem a gen. Błasikiem. „Jak ustalił reporter programu "Polska i Świat" TVN24 - przemysłowe kamery miały 10 kwietnia rano zarejestrować rozmowę dwóch wojskowych - wyraźnie wzburzonych, kłócących się: generała Andrzeja Błasika i kapitana Arkadiusza Protasiuka. Wojskowi mieli pokłócić się o wylot do Smoleńska. [...] Generał Andrzej Błasik miał udzielić podwładnemu reprymendy i miał używać przy tym słów wulgarnych. To rzekomo przez kłótnię, która przeniosła się aż do trapu samolotu, prezydenta powitał generał Błasik, a nie kapitan Protasiuk” - informował portal tvn24.pl.
 
Dwa dni później (scenariusz niemal identyczny co w przypadku „jak nie wyląduje, to mnie zabije”) „Gazeta Wyborcza” uzupełniła te rewelacje. 
 
„Jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154 dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapitana samolotu Arkadiusza Protasiuka. Awanturę słyszał chorąży BOR. Ale nie powiedział o niej prokuratorowi. Rano 10 kwietnia 2010 r. chorąży był jednym z trzech oficerów z tzw. zespołu lotniskowego; ich zadaniem jest kontrola pirotechniczno-radiologiczna pasażerów wchodzących na pokład. Nie podlegają jej tylko prezydent, premier i marszałkowie Sejmu i Senatu. - Słyszał, jak między Błasikiem a Protasiukiem wybuchła ogromna kłótnia - opisuje oficer BOR, który zna relację chorążego. - Chodziło o to, że Protasiuk nie chciał lecieć, bo nie miał informacji o sytuacji pogodowej nad lotniskiem w Smoleńsku, a wiedział o pogarszających się warunkach. Generał zwymyślał go w wulgarnych słowach. Kazał mu iść do kokpitu i sam meldował prezydentowi samolot gotowy do odlotu. [Chorąży] powiedział, że wyglądało to tak, jakby ten chłopak [Protasiuk] nie chciał lecieć, jakby coś przeczuwał - dodaje nasz rozmówca” - pisało trio Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski i Paweł Wroński.
 
Tekst w „GW” od początku wydawał się niewiarygodny, bo dziennikarze przyznawali, że wspomniany świadek-chorąży nie chce o kłótni zeznawać w prokuraturze, a wcześniej powiedział śledczym zupełnie coś innego. Zdaniem tajemniczego informatora „GW” - „nie chciał się z czymś takim wyrywać”. 
 
Temat rzekomej kłótni Protasiuka z Błasikiem całkowicie zdominował na kilka dni serwisy informacyjne telewizji, prasę i media elektroniczne. Pojawiły się nawet informacje, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poszukuje ekspertów, którzy umieliby z ruchu warg - posługując się jedynie niewyraźnym nagraniem z kamery przemysłowej! - odtworzyć treść rozmowy między pilotem a dowódcą Sił Powietrznych. 
 
15 marca - po trzech tygodniach nagonki na gen. Błasika -  prokuratorzy wojskowi prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy ostatecznie przyznali, że żadnej kłótni nie było. Płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, oświadczył: „Prokuratorzy zakończyli oględziny nagrań wideo z lotniska Okęcie z 10 kwietnia 2010 r. Nie znaleźli żadnych kadrów, które wskazywałyby na to, aby pomiędzy dowódcą sił powietrznych gen. Andrzejem Błasikiem a dowódcą statku powietrznego kpt. Arkadiuszem Protasiukiem doszło do kłótni”. Co więcej, żadna z kamer przemysłowych zainstalowanych na lotnisku wojskowym Okęcie (w tym w saloniku dla VIP-ów, gdzie miało dojść do awantury) nie zarejestrowała nawet sytuacji, w której obaj oficerowie staliby obok siebie.

Źródło: niezalezna.pl

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane