Zakład Ubezpieczeń Społecznych nagminnie odmawia ciężarnym kobietom będącym na zwolnieniu lekarskim prawa do świadczeń. Tylko do mazowieckiego ZUS wpływa co miesiąc kilka tysięcy odwołań. Sprawy ciągną się miesiącami, a matki i ich dzieci pozostają bez środków do życia.
Pani Joanna założyła działalność gospodarczą. Od początku płaciła regularnie składki. Po kilku miesiącach zaszła w ciążę. Jednak nadal prowadziła swoją firmę. Realizowała zlecenia, podejmowała nowe. Na miesiąc przed spodziewanym rozwiązaniem lekarz dał jej zwolnienie. Kobieta nie mogła już spędzać wielu godzin przed komputerem, a tym bardziej pracować w terenie. Poza tym były wskazania medyczne, które nakazywały jej pozostawać w domu.
Kiedy do ZUS trafiło jej zwolnienie, urzędnicy zakładu zaczęli szukać dziury w całym. Podważyli prawo pani Joanny do świadczeń. Zarzucili jej, że działalność gospodarcza, którą prowadziła, była fikcyjna, że nie realizowała żadnych zleceń.
– Tego było za wiele. Nie mogliśmy się na to zgodzić. Kiedy żona płaciła składki, wszystko było w porządku. Natomiast gdy chciała skorzystać ze swoich praw jako osoba ubezpieczona, wówczas jej ich odmówiono – denerwuje się mąż pani Joanny.
Urzędnicy ZUS nie ograniczają swoich działań jedynie do kobiet ciężarnych prowadzących działalność gospodarczą. Na celowniku mają panie, które podjęły pracę na etat, będąc w ciąży lub zaszły w ciążę i poszły na zwolnienie lekarskie niedługo po zatrudnieniu. Fora internetowe są pełne dramatycznych historii opisywanych przez młode matki. Oto jedna z nich. W pewnej firmie kobieta zatrudniona na umowę śmieciową zaszła w ciążę. Kiedy poinformowała o tym szefostwo, dostała pełnowartościową umowę o pracę. Wydawało się, że wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Do czasu. Gdy była w siódmym miesiącu ciąży, dostała od lekarza zwolnienie. Wówczas do akcji wkroczyli urzędnicy Zakładu.
Młoda matka dostała wezwanie do ZUS na „przesłuchanie”, a firmę, w której pracowała, poddano szczegółowej kontroli. Zarzut był jasny: kobieta zatrudniła się na etat, aby wyłudzić zasiłek chorobowy z ZUS.
W obu wypadkach kobiety się odwołały. Pani Joanna nie miała szczęścia. Urzędnicy Zakładu byli nieustępliwi. Twierdzili, że nie jest uprawniona do korzystania ze świadczeń. Sprawa trafiła na wokandę.
Choć w pierwszej instancji sąd nie miał wątpliwości i przyznał rację młodej matce, to jednak ZUS nie odpuścił. Spór trwa. A pani Joanna nie ma zasiłku macierzyńskiego.
Oba wypadki nie są wyjątkami.
Według nieoficjalnych informacji tylko do mazowieckiego ZUS wpływa co miesiąc ok. 3 tys. odwołań w podobnych sprawach. Część z nich trafia do sądów. Połowa z nich to sprawy wygrane już w pierwszej instancji.
Więcej w "Gazecie Polskiej Codziennie".
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Wojciech Kamiński