Podwójne standardy PO to nic nowego, jednak warto je odnotować szczególnie w tej sprawie. Gdy w 2007 roku Platforma Obywatelska chciała zdobyć władzę, ogłosiła, że wybory w Polsce powinny być skontrolowane przez międzynarodową organizację OBWE, a niewpuszczenie obserwatorów byłoby skandalem.
- To przynosi szkodę Polsce i jej opinii na świecie i rodzi podejrzenia, że nie wszystko jest w porządku. To poważny błąd rządu - oburzał się wtedy Bronisław Komorowski. - Polska sama siebie stawia w świetle podejrzeń. Przypominamy panu premierowi, że mówił, że ktoś kto nie ma nic na sumieniu, nie musi się bać. Czego pan się boi panie premierze? - grzmiał na partyjnej konwencji we wrześniu 2007 r.
Powód? Polski rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego sceptycznie odniósł się do noty OBWE, która prosząc o możliwość obserwowania wyborów w Polsce, sugerowała że w Polsce demokracja jest zagrożona.
Gdy jednak w tym roku Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło, że będzie chciało aktywnie wykorzystać wieloletnią już instytucję męża zaufania, by przypilnować uczciwych wyborów, pierwszy z oburzeniem zareagował premier Donald Tusk.
- Jeśli ktoś podważa wiarygodność, uczciwość, rzetelność wyborów, godzi w reputację państwa polskiego - tak premier odniósł się do wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat planów PiS. - Jeśli ktoś dysponujący taką siłą głosu jak Jarosław Kaczyński mówi, że w Polsce trzeba alternatywnie liczyć głosy, rozumiem – bo komisje wyborcze fałszują wyniki wyborów – to obraża Polskę i wystawia świadectwo własnej ojczyźnie niesprawiedliwie negatywne, czarne, niezgodne z faktami - oburzał się szef rządu.
Co tak zdenerwowało Donalda Tuska? Wypowiedź prezesa PiS o tym, że "demokracja i wszystkie mechanizmy praworządnościowe opierają się o zasadę ograniczonego zaufania i w ramach ograniczonego zaufania trzeba sprawdzać".
