Podczas panelu na festiwalu „Niepokorni Niezłomni Wyklęci” powiedziała Pani, że kobiety są odważniejsze od mężczyzn. W stanie wojennym otrzymała Pani wyrok najwyższy ze wszystkich zatrzymanych - 10 lat więzienia. Co Panią motywowało do działania na rzecz wolnej Polski?
Najważniejsze jest to, co się wyniesie z domu. Ideę, marzenie o wolności wyniosłam z domu rodzinnego. Mój ojciec był żołnierzem Armii Krajowej, działał w słynnej grupie dr. Witaszka w Poznaniu i był poszukiwany przez gestapo listem gończym. Został jednak osadzony w więzieniu przez NKWD. Byłam razem z trzema braćmi wychowywana w duchu patriotyzmu i dążenia do wolności. Mój ojciec był dzielnym i odważnym człowiekiem, słuchaliśmy razem z nim stacji zachodnich. To była atmosfera patriotycznego domu, życia z przekonaniem, że nie można zaakceptować w Polsce systemu komunistycznego.
Tak wysoki wyrok za działalność opozycyjną był zaskoczeniem?
Straszono nas już wcześniej, jak pracowałam w Wyższej Szkole Morskiej. Byłam wiceprzewodniczącą zakładowej komisji „Solidarności” i odpowiadałam za wydawnictwa. Mieliśmy zeszyty problemowe, które chcieliśmy wykorzystywać w pracy ze studentami. Wiedziałam, że jak mnie dorwą, to poniosę za to karę. Pracowałam, miałam syna i wiedziałam, że robię to, aby zapewnić jemu i innym przyszłość. Byłam bardzo zdecydowana. Liczyłam się z aresztowaniem. Z dekretu o stanie wojennym liczyłam się z wyrokiem 8 lat więzienia za to, co robiłam. Zdarzyła się rzecz taka, że prokurator zażądał dla mnie 9 lat, a sędzia skazał na 10. To mnie zaskoczyło.
Jak Pani to przetrzymała?
Ani przez moment nie wierzyłam, że będę siedzieć całe 10 lat. Znajomi dostali też wysokie wyroki. Studenci, wśród których był mój syn - 3 lata. Mówiłam im, aby się nie martwili, że wyroki były najwyższe w kraju, aż szokujące, że to nawet dla nas dobrze. Wiedzieliśmy, że opinia światowa zareaguje na to. Skazać działaczkę „Solidarności” w procesie, gdzie jako dowód była tylko jedna ulotka? Ruszyły się międzynarodowe związki zawodowe, Amnesty International.
Co było dla Pani najbardziej upokarzające w tej niewoli?
Właśnie to upokarzanie kobiet. Miałam prawie czterdzieści lat, a młody funkcjonariusz – rozwalony na krześle – każe mi stać na baczność. Nie robiłam tego. Oni nas upokarzali na wielu frontach. Z innymi więźniami stwierdziłyśmy, że nie możemy tak dać się upokarzać. To oni niech się wstydzą za swoje haniebne działania, a nie my. Walczyłyśmy, domagałyśmy się statusu więźnia politycznego, co miesiąc 21-22 ogłaszałyśmy głodówkę. Nie dawałyśmy się. Robiłyśmy akcję w obronie dziewczyn, bo były bite, straszone, jak docierały do nas takie informacje, to rozpoczynałyśmy głodówkę, chciałyśmy rozmawiać z prokuratorem. Pod naszym wpływem zaczęły się też budzić te więźniarki kryminalne. Traktowano je jak śmieci. Stawałyśmy w ich obronie, gdy je prześladowano, bito.
Taka prawdziwa solidarność, że jeden nie zostawi drugiego.
Tak.
Jak Pani patrzy na to, co się dzieje w Polsce. O taką Polskę walczyłyście?
Nie, to nie jest Polska, którą sobie wymarzyliśmy z przyjaciółmi. Ale warto było dla tych przyszłych generacji. Otworzyła się żelazna kurtyna, młodzi mogą wyjeżdżać na studia. To jest pozytyw, a reszta? Niestety, została zaprzepaszczona. To jest niesłychanie smutne, już się teraz do tego przyzwyczaiłam, ale na początku byłam chora z tego powodu. Piotr Zarębski nakręcił film „Więźniarki”. Wszystkie te koleżanki mają podobne odczucia. Wtedy mimo kwalifikacji nikt nie dostał dobrej pracy, choć skończył studia. Życie jak obywatel drugiej kategorii – to wysoka cena. Bardzo wysoka.
Pani syn Marek Czachor też był bardzo aktywny…
On działał w NZS w Solidarności Walczącej. Wymyślił pismo „Solidarny Żołnierz”, które było rozprowadzane wśród zawodowych żołnierzy i pracowników wojska. Działał pod pseudonimem Michał Kaniowski.
Syn dziś bada naukowo, jako fizyk teoretyczny, przyczyny katastrofy smoleńskiej.
Tak. Zaangażował się w to. Ta tragedia to był dla mnie szok. Przyjechałam wtedy do Polski. W Gdańsku stworzyliśmy wówczas komitet poparcia Jarka Kaczyńskiego. Stanęłam na jego czele. Marek też stwierdził, że trzeba coś robić i nie wytrzymał – zaczął naukowo pomagać.
Tydzień temu były protesty związkowców. Prawie 200 tys. osób przeszło ulicami Warszawy.
To jest atmosfera trochę jak za pierwszej Solidarności. To, co robi teraz pan Piotr Duda, pokazuje, że jakby rodzi się na nowo ten związek zawodowy.
To nawet bardziej przypomina atmosferę ruchu społecznego niż związku.
Właśnie. I to jest super. Bardzo to śledzę. Trzymam kciuki.
Ewa Kubasiewicz otrzymała na V Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci - Nagrodę Specjalną.
Reklama