Wybory samorządowe bywają niedoceniane. Ich wyniki nie są tak szeroko komentowane, a zmiany na szczytach władz lokalnych nie wywołują tyle emocji co wybory krajowe. Oczywiście stan ten jest na rękę różnym lokalnym środowiskom, które zmieniły wiele miast i miasteczek w naszym kraju w swoje włości feudalne. Trzęsą lokalnymi rynkami, kontrolując zamówienia publiczne, a przyznając stanowiska w jednostkach podległych władzy lokalnej, stosują klucz towarzyski, a nie merytoryczny. W wielu mniejszych miastach zamówienia publiczne wciąż stanowią główne źródło zdobywania zleceń dla firmy, a posady w administracji lokalnej to najlepsze stanowiska pracy. Trzymając na nich rękę, można szybko stworzyć sieci znajomości i uzależnić od siebie dużą część mieszkańców gminy oraz lokalnych mediów. Fakt, że sprawy lokalne nie rozpalają głów Polaków tak jak sprawy krajowe, bardzo to ułatwia. Twierdzenie, że władza samorządowa jest bliżej ludzi, to frazes. W rzeczywistości to władza centralna jest dużo bardziej na świeczniku – każdy jej ruch śledzą media mające ogromny zasięg, każdy jej błąd rozliczają najbardziej rozpoznawalni dziennikarze. Krytyka władzy centralnej rezonuje bez porównania bardziej. Rzekomo bliższa ludziom władza samorządowa w wielu wypadkach jest niemal poza kontrolą społeczną. Afery lokalne rozwiązywane są zwykle dopiero wtedy, gdy sprawą zainteresuje się któraś z czołowych krajowych redakcji.
Kurs na federację
Powinno być zatem jasne, że nie należy lekceważyć nadchodzących wyborów samorządowych. Tym bardziej że coraz wyraźniej widać, jak szkodliwą koncepcję samorządu ma opozycja. Bardzo złe pomysły przedstawione przez Grzegorza Schetynę na ostatniej konwencji PO, o których jakiś czas temu pisałem w „Codziennej” w tekście „Najgorszy program w historii”, mają być jednak wprowadzane w życie. Z tą różnicą, że PO podejmie się tego wspólnie z Nowoczesną. Ich ogłoszony właśnie samorządowy manifest programowy „Bliżej ludzi” zawiera niemal wszystko, co mogliśmy usłyszeć na konwencji PO.
Wśród kluczowych postulatów jest m.in. przeniesienie całej władzy w regionie do samorządu, co oznacza oczywiście likwidację urzędów wojewódzkich i stanowiska wojewody oraz przeniesienie ich kompetencji w ręce zarządu województwa i urzędów marszałkowskich. Politycy opozycji zamierzają również przeprowadzić dogłębną decentralizację finansów. Zamiast dotychczasowego modelu, w którym połowa podatków dochodowych trafia do gmin, a ich budżety są jeszcze zasilane subwencją od państwa, zamierzają pozostawić gminom całość dochodów z podatków PIT i CIT. Zakładają też zwiększenie bezpośredniego udziału obywateli w podejmowaniu decyzji i zwiększenie roli referendum. Abstrahuję tu od rzucającego się w oczy faktu, że wszystkie wyżej przedstawione pomysły nie leżą w gestii władzy samorządowej i uchwalić je musiałby najpierw parlament, a więc opieranie na nich kampanii samorządowej jest co najmniej dziwne. Ważniejsze jest, że przed naszymi oczami krystalizuje się to, jaki pomysł na samorząd, a pośrednio na całe polskie państwo, ma opozycja. Chce ona osłabić wpływ władzy centralnej poprzez rozbicie spójności naszego kraju. Samorząd, w którym opozycja wciąż ma władzę, ma być bastionem sprzeciwu wobec PiS-u. Problem w tym, że to zamieniłoby nasze unitarne obecnie państwo w luźną federację gmin i regionów.
Lokalna ojczyzna zamiast Polski
Zniesienie urzędu wojewody osłabiłoby wpływ władzy centralnej w najważniejszym obszarze jej działań, czyli szeroko rozumianym bezpieczeństwie. Wojewoda jest zwierzchnikiem zespolonej administracji rządowej w regionie. Do administracji zespolonej należą policja, straż pożarna, nadzór budowlany, inspektoraty sanitarne, inspektoraty ochrony środowiska, transportu drogowego i wiele innych mniej znanych instytucji, które stoją na straży naszego bezpieczeństwa w różnych obszarach. Policja jest częścią administracji zespolonej głównie formalnie, pieczę nad nią sprawuje przede wszystkim minister spraw wewnętrznych. Jednak wojewoda ma coś do powiedzenia chociażby przy wyborze komendanta wojewódzkiego. Nawet jeśli zniesienie urzędu wojewody nie oznaczałoby przeniesienia kontroli nad komendą wojewódzką do urzędu marszałkowskiego, to i tak byłoby to gigantycznym osłabieniem władzy centralnej na rzecz samorządów wojewódzkich, ponieważ wszystkie instytucje wchodzące w skład administracji zespolonej mają bardzo istotne znaczenie w skali kraju.
Pozostawienie gminom i miastom wszystkich ich dochodów z podatków PIT i CIT rozbije natomiast gospodarczą spoistość naszego kraju. Zamożne miasta i gminy, na terenie których mieszkają lub mają siedziby najbogatsi podatnicy, dostaną olbrzymi zastrzyk gotówki. Dochody samej Warszawy, w której siedzibę ma jedna trzecia firm zagranicznych działających w naszym kraju, wzrosną o miliardy złotych. Tymczasem niektóre najuboższe miasta i gminy miałyby w konsekwencji nawet mniej środków niż obecnie, ponieważ ich dodatkowe wpływy z tytułu pozostałej części płaconych na ich terytorium podatków PIT i CIT byłyby niższe niż państwowa subwencja, która musiałaby zostać zniesiona. To spowodowałoby jeszcze większe różnice w rozwoju poszczególnych części naszego kraju, które i tak są zdecydowanie za wysokie. Zamiast więc zmniejszać różnice między regionami, PO i Nowoczesna proponują ich drastyczne zwiększenie. Po co? Po to, żeby osłabić w mieszkańcach Polski świadomość wspólnego zamieszkiwania jednego kraju, a zwiększyć przywiązanie do lokalnej ojczyzny, jak się obecnie modnie mówi.
Prawica do miast
Zwiększenie roli referendów musiałoby zaś oznaczać przeniesienie części władzy centralnej do mniejszych wspólnot. Częste referenda racjonalne są wtedy, gdy ludzie głosują w sprawach dotyczących bliskiego otoczenia. Dlatego referenda mają tak wielkie znaczenie w Szwajcarii, która jest dość luźną federacją kantonów. Ale Polska nie jest małym alpejskim państwem położonym w spokojnym otoczeniu. Jesteśmy sporym nizinnym krajem w trudnym otoczeniu geopolitycznym i stworzenie nad Wisłą federacji byłoby prezentem dla naszych geopolitycznych przeciwników.
Jak napisałem wyżej, te złe pomysły musiałby uchwalić parlament. Nie ma więc na razie szans, by je wprowadzono. Nie zmienia to jednak faktu, że pomysł opozycji na samorząd, który miałby być suwerennym ośrodkiem opozycyjnym wobec władzy centralnej, jest zwyczajnie niebezpieczny. A więc najbliższe wybory samorządowe są niezwykle ważne. Problem w tym, że prawica nie ma spójnego pomysłu na politykę samorządową. W polskiej polityce historycznej prawica dominuje niepodzielnie, ma też jasno sprecyzowane i poukładane poglądy na państwo, zwykle lepiej niż jej ideowi przeciwnicy. Także geopolityka jest obszarem zainteresowań przede wszystkim prawicy. Tymczasem kwestie samorządu i polityki miejskiej oddała ona bez walki, niejako uznając je za naturalny obszar działania lewicy. W ruchach miejskich niemal nie ma prawicowców – są one zdominowane przez lewicowców i liberałów. Nic więc dziwnego, że do tej pory prawica sromotnie przegrywała wybory samorządowe w województwach i największych miastach. Czas, by stworzyła wreszcie spójny, przemyślany i kompleksowy program samorządowy. Dbający o rozwój prowincji i jakość usług publicznych w całym kraju, a nie tylko w aglomeracjach. Słusznie dbamy o to, żeby Europa pozostała Europą ojczyzn, ale równie istotne jest to, żebyśmy nie obudzili się pewnego dnia w Polsce ojczyzn lokalnych.