Wypowiedzi tego typu co Kosiniaka-Kamysza, żądającego obniżki cen paliw na stacjach o 50%, to tani populizm - mówi nam ekspert dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica. Wymienia, co rzutuje na finalne ceny na stacjach benzynowych i tłumaczy, że ani prezes żadnego koncernu, ani rozmaici politycy polscy nie mają narzędzia, którym mogliby znacząco zmniejszyć cenę paliwa.
Według dzisiejszych informacji Polskiej Izby Paliw Płynnych na polskich stacjach benzynowych średnia cena detaliczna benzyny PB95 - 5,54 zł/l, zaś ropy naftowej (ON) wynosiła 5,40 zł/l, a gazu płynnego LPG - 2,36 zł/l.
W wypowiedzi dla niezalezna.pl dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica, zwrócił uwagę, że w Polsce od około kilkunastu lat mamy ceny paliw jedne z najniższych w Europie. - Każdy, kto pojedzie na wakacje do innych krajów naszego kontynentu może się o tym przekonać. Jest tylko kilka krajów z tańszymi paliwami, typu Bułgaria, Rumunia czy Słowenia. I taki stan rzeczy praktycznie się nie zmienia - dodaje Piekarz.
Ekspert podkreśla, że na ceny paliw wpływają trzy czynniki: wysokość opodatkowania - przy czym minimalny poziom akcyzy ustala Komisja Europejska. Stąd tego poziomu nie możemy zmniejszyć. Drugi czynnik to cena ropy naftowej na rynkach światowych, zaś trzeci - to kurs złotego do dolara USA.
- Musimy przy tym pamiętać, że w ostatnich miesiącach mamy do czynienia ze stosunkowo dużym wzrostem cen ropy
- mówi dalej Piekarz. - Na to z kolei ma istotny wpływ polityka głównych producentów tego paliwa - tj. krajów OPEC, które tę wysoką cenę próbują utrzymać, bądź doprowadzić do jej kolejnych wzrostów. Na wysokość ceny ropy miał wpływ również koronakryzys, który przecież ujemnie się odbił na wszystkich rynkach. W pewnym momencie nawet dynamika wzrostu cen ropy była ujemna.
Wiceszef Instytutu Staszica zauważa, że obecnie zaś mamy do czynienia z popandemicznym odbiciem: poszczególne sektory gospodarki zaczynają wzrost; transport czy sektor turystyczny szczególnie wzmagają popyt na to paliwo. - Rynek to dyskontuje - podkreśla ekspert.
- W zasadzie przez całą pierwszą dekadę obecnego wieku ceny paliw wahały się na poziomie 5-6 zł/litr. A były nawet momenty, kiedy cena ropy naftowej w stosunku do ceny paliw na stacjach benzynowych była nieco korzystniejsza niż obecnie. Brało się to jednak ze słabości dolara wobec złotego. Zaś obecnie dolar jest o ok. 20% mocniejszy niż wtedy - tłumaczy ekspert.
- Z drugiej strony od tamtego momentu zwiększyła się siła nabywcza naszego społeczeństwa
- podkreśla.
- Na przestrzeni ostatniej dekady wzrost ten wyniósł ok. 60%. Taka jest różnica w wysokości średniej pensji wtedy i teraz. A zatem przeciętny Polak może za swoją pensję kupić na stacjach benzynowych o 60% więcej benzyny. Wobec tego na polskich stacjach obecne ceny paliw nie stanowią jakiegoś kataklizmu - konstatuje Piekarz.
- Określiłbym je jako „wyższą strefę stanów średnich”. I w takiej strefie utrzymywały się w ostatniej dekadzie.
- Trudno jest wobec tego poważnie traktować wypowiedzi polityków, że „należy zmniejszyć ceny paliw o połowę” na stacjach benzynowych
- mówi ekspert. - Bo tak naprawdę ani prezes żadnego koncernu, ani rozmaici politycy polscy nie mają narzędzia, którym mogliby tego dokonać. Ceny paliw jak mówiłem kształtują podatki: poziom VAT czy akcyzy. Wypowiedzi tego typu co Kosiniaka-Kamysza, żądającego obniżki cen paliw na stacjach o 50%, to tani populizm. Z tego powinien sobie zdawać sprawę on sam. W końcu był wieloletnim ministrem w rządach PO-PSL, kiedy ceny paliw na stacjach benzynowych u nas bywały wyższe od obecnych. Dodajmy, że w porównaniu z 2011 r. Niemiec za swoją średnią pensję może kupić obecnie jedynie ok. 28% więcej benzyny i 23% ON. Słowak z kolei 38% więcej benzyny oraz 44% ON. Zaś dzisiaj Polak, za swoją średnią pensję, jest w stanie kupić ponad 500 l benzyny więcej niż 10 lat temu. A zatem dwa razy więcej paliwa - to najlepiej pokazuje skalę wzrostu siły nabywczej Polaków.