Psucie kraju ma swoje granice i Michnik z kompanią dawno już te granice przekroczyli.
W czasie wakacji różne rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy. Ot, napotkałem absolwenta warszawskiej szkoły podstawowej, który pomyślnie zdał egzamin do dobrego liceum. Młodzian, bardzo z siebie zadowolony, nie wiedział jednak, kiedy wybuchła II wojna światowa, i na dodatek był ze swojego tumaństwa szczerze zadowolony.
Tak wygląda dziś proces edukacji młodego pokolenia. Język angielski znają na poziomie rozmów w necie, a więc w stopniu całkowicie wystarczającym, aby zrozumieć polecenia wydawane w tym języku, jednak wiedza z historii własnego kraju oraz poziom operowania językiem polskim przedstawiają zastraszające braki.
Nie ma co zatem powtarzać truizmów o tym, że: „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, bo trafiają w kompletną próżnię. Na dodatek zestaw lektur szkolnych – pod wpływem nagłych ataków histerii towarzyszy podobnych do posła Gduli – został tak zdewastowany, że wycofuje się z niego pozycje klasyczne i klarujące jaki taki poziom intelektu i świadomości, a wprowadza kompletne nieużytki edukacyjne, jak choćby prozę nieocenionej (dla szerzenia ideologicznego zamętu) Olgi Tokarczuk, przy której Witold Gombrowicz jawi się dziś jako niemal konserwatysta. To obserwacja pierwsza.
Obserwacja druga: tak się na warszawskim salonie utarło, że mędrcem i intelektualistą jest ten, kto niezbyt porządnie wyedukowany (no, chyba że Antoni Słonimski nieco go ociosał) i miewający – w przeszłości – napady grafomanii Adamowi Michnikowi pasuje. Tak więc mędrcem bywał już i Lech Wałęsa, i Władysław Frasyniuk, a gdyby nie przedwczesna śmierć, do buraczanego panteonu michnikowskiej sławy trafiłby także towarzysz generał Wojciech Jaruzelski. Tak więc intelektualistą, ba, „ekspertem i człowiekiem nauki”, nie jest ten, kto w pocie czoła zdobył imponującą erudycję i wykształcenie, lecz jedynie ktoś, kto Michnikowi aktualnie się spodoba. W myśl tej – niestety, ciągle nie obalonej – mechaniki profesor Przemysław Czarnek, specjalista z kilku zakresów prawa, intelektualistą nie jest i można po nim jeździć jak po łysej kobyle.
Pan Czarnek nie jest moim ulubionym bohaterem, ale często zżymam się, słysząc i widząc, jak zastraszające półgłówki – tonem wymagającym absolutnego posłuszeństwa – orzekają o kolejnych winach i „przestępstwach” obecnego ministra edukacji.
Rozgoryczony – kolejnymi latami odcięcia od koryta – obóz Michnika i TVN wykonuje przy tym wyjątkowo dewastującą nasze życie publiczne pracę. W normalnych społeczeństwach panuje bowiem konsensus mówiący o tym, że młodzież należy dobrze kształcić i broń Boże nie wciągać w orbitę aktualnej polityki. Tymczasem michnikowszczyzna wspomagana tefauenowskimi walterowcami już drugi raz wykonuje opętańczy sabat, wciągając w to niedokształconych młodziaków, którym miesza to solidnie w łepetynach. Po raz pierwszy warszawska elitka wyciągnęła gówniarzy na ulicę, gdy ministrem odpowiedzialnym za edukację został niejaki Roman Giertych. Wtedy to odbywały się sławetne demonstracje podpuszczonej dziatwy pod hasłem: „Giertych do wora, wór do jeziora”. Minęło jednak nieco czasu, Giertych wlazł w sempiternę środowiskom, które życzyły mu jak najgorzej, i koryfeusze tego rzednącego, lecz ciągle agresywnego środowiska uznali, że Giertych nabył cechy intelektualisty i może stać się postacią – używając języka Waldemara Łysiaka – „blaskomiotną”. Szczególnie miota owe blaski, gdy raczy agresywnie krytykować poczynania obecnego rządu, publicznie zresztą niczego innego gorliwie nie czyni.
Tym razem „państwu” (w kontekście michnikowców i Waltera brzmi to szczególnie zabawnie) nie spodobał się profesor Przemysław Czarnek. Nie stało się tak z powodu jego nadzwyczajnie konserwatywnego usposobienia czy też dokonania koniecznych zmian w naszym procesie edukacji. Pan Czarnek po prostu nieśmiało zaczął porządkować zestaw lektur i kilka obyczajów, które w szkołach zeszły na psy. To wystarczyło, aby w oczach młodzieży robić z ministra kogoś niewiele odstającego od umysłowego upośledzenia. „Gazeta Wyborcza” i TVN z lubością relacjonowały wszelkie protesty pod Ministerstwem Edukacji i Nauki, w których udział brali gówniarze. Media Michnika i Waltera wręcz podjudzały gołowąsów do obrażania szefa resortu, który odpowiada za poziom ich kształcenia.
Psucie kraju ma swoje granice i Michnik z kompanią dawno już te granice przekroczyli. To ordynarna dywersja, i to z wykorzystaniem młodzieży, która powinna przed polityką być chroniona. To wyjątkowo złe i niemoralne, aby szczuć dzieciaki na przedstawicieli władzy własnego państwa. Jak w takiej sytuacji prowadzić wśród nich elementarną naukę patriotyzmu?
Michnik zdegenerował się już do tego stopnia, że z satysfakcją przyglądał się ogłupionej czeredzie, która manifestowała pod symbolami „błyskawic” i posługiwała się wysoce wysublimowanym postulatem „wyp….ć”.
Chyba nadszedł zatem czas, aby oburzające – normalnych obywateli – wygłupy lewicowej propagandy zacząć traktować tak, jak na to zasługują – jak wynurzenia meneli spod sklepu z tanimi alkoholami.
Młodzież natomiast niech solidnie usiądzie nad książkami i pracuje na swoją przyszłość – co właśnie minister Czarnek i jemu podobni powinni jej dobitnie wyklarować.