Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Piotr Wójcik,
20.01.2018 15:27

Wymierająca Europa Środkowo-Wschodnia

Duży spadek dzietności i masowa emigracja zarobkowa spowodowały, że liczba ludności niemal wszystkich krajów Europy Środkowo-Wschodniej w ostatnim ćwierćwieczu bardzo wyraźnie się obniżyła. Do 2050 r. w niektórych z nich może spaść niemal o połowę.

Po 1989 r. mieliśmy do czynienia z gwałtownymi przemianami demograficznymi w niemal wszystkich krajach naszego regionu. Po upadku żelaznej kurtyny przez Europę Środkowo-Wschodnią przeszła fala drastycznego obniżenia się dzietności oraz wysokiej emigracji. Oba zjawiska spowodowały w oczywisty sposób spadek liczby ludności krajów regionu. W niektórych z nich spadek był wręcz gigantyczny, zważywszy na niedługi w sumie czas, który od tamtej pory upłynął.

Nie tylko ten stan rzeczy był podobny w niemal wszystkich krajach Międzymorza, ale też zbliżone jego przyczyny. Bardzo szybkie przemiany rynkowe spowodowały zmianę priorytetów obywateli – w wielu wypadkach rodzina zeszła na dalszy plan, a na pierwszy plan wysunęło się życie zawodowe.

Często nie było to zresztą wynikiem wolnego wyboru, tylko raczej warunkiem utrzymania się na powierzchni. Obniżenie się stabilności oraz wysoki wzrost bezrobocia spowodowały, że pary dużo mniej chętnie decydowały się na dziecko, nie mając pewności, czy uda się zapewnić mu godne warunki do życia i rozwoju. Zjawiska te przyspieszyły też przemiany kulturowe, które dosyć szybko utwierdziły dużą część środkowoeuropejskich społeczeństw, że optymalnym modelem rodziny jest 2+1, jeśli nie 2+pies. Rodziny z większą niż dwójka liczbą dzieci zaczęły wręcz uchodzić z góry za patologiczne. To sprawiło, że niska dzietność utrzymała się także wtedy, gdy w XXI w. sytuacja gospodarcza się unormowała, czyli przede wszystkim zaczęło spadać bezrobocie. Na to nałożyło się otwarcie granic dla obywateli naszego regionu, z którego ci ochoczo skorzystali. Kolejne fale emigracji zarobkowej dopełniły dzieła – z Międzymorza wyparowały miliony ludzi.

Znikające pokolenia

Są komentatorzy twierdzący, że spadek dzietności to w sumie pozytywne zjawisko. Mniejsza liczba urodzeń ma pociągać za sobą spadek zasięgu ubóstwa, gdyż ono dotyka najczęściej rodziny wielodzietne. Mniej ludzi to także mniejsza eksploatacja środowiska, a mniej dzieci do wychowania to szansa na wyzwolenie kobiet, które mają więcej możliwości osiągnięcia spełnienia zawodowego.

Trudno jednak zgodzić się z tymi tezami. Spadek liczby dzieci to zagrożenie dla systemów zabezpieczenia społecznego, szczególnie emerytalnego. Kolejne pokolenia są coraz mniej liczne, więc do systemu wpływa coraz mniej pieniędzy. Ograniczenie dzietności wiąże się też ze spadkiem dynamizmu, jaki niosą ze sobą młode pokolenia. I wreszcie mniejsza liczba dzieci osłabia instytucję rodziny – nic tak nie cementuje małżeństwa jak dziecko, a członków rodziny jak duża liczba rodzeństwa. Nie jest prawdą, że wielodzietność musi się wiązać z biedą oraz wykluczeniem zawodowym kobiet. Odpowiednio ułożony system świadczeń oraz usług publicznych pozwala łączyć zarówno wychowanie kilkorga dzieci, jak i pracę zarobkową obojga małżonków.

W roku 1989 wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej były w ścisłej czołówce dzietności wśród obecnych członków UE. Estonia ze współczynnikiem dzietności 2,21 była na drugim miejscu, a Rumunia (2,2) na trzecim. Nieco dalej, ale też wysoko, były Polska i Słowacja (oba 2,06).

Dzietność na poziomie niecałych dwóch miały Litwa, Czechy i Bułgaria. Zaledwie po ćwierćwieczu przemian sytuacja się zupełnie odwróciła. Polska z czołówki spadła na sam dół – ze współczynnikiem dzietności 1,32 byliśmy w 2015 r. na 27. miejscu w UE, wyprzedzając jedynie Portugalię. Słowacja (1,4) znalazła się na 21. miejscu, a Węgry na 20. Pozostałe kraje znalazły się co najwyżej w drugiej dziesiątce – w Rumunii, Estonii i Czechach dzietność spadła do poziomu 1,6, a w Bułgarii do 1,5.

Drenaż talentów

Także emigracja zarobkowa bywa tłumaczona jako dobre zjawisko. Przede wszystkim ma ona zmniejszać bezrobocie, a więc też likwidować napięcia społeczne powstałe z jego powodu. Emigranci zwykle wysyłają do kraju część zarobionych pieniędzy, więc zapewnia ona też kapitał ubogim krajom ojczystym. I wreszcie ma być szansą na lepsze życie i ciekawszą karierę zawodową.

Również w tym wypadku powyższe teorie to strzał kulą w płot. Emigracja to przede wszystkim drenaż mózgów – kraj traci wielu nieźle wykształconych i energicznych młodych ludzi, którzy w innej sytuacji mogliby zakładać tutaj firmy lub zasilać rynek pracy swoimi kompetencjami. Tymczasem brak odpowiednich kadr na rynku pracy obniża poziom wzrostu gospodarczego, co finalnie spowoduje, że bezrobocie będzie wyższe, a nie niższe. Emigranci najczęściej pracują też na stanowiskach poniżej ich kompetencji. Owszem, ta praca jest dużo lepiej płatna, jednak wspinanie się po kolejnych szczeblach jest już znacznie trudniejsze. A najlepsze stanowiska oraz zawody obsadzone są przez miejscowych. Poza tym emigracja to dość przykre doświadczenie – w teorii oczywiście można opowiadać wymyślone historie o spotkaniu międzykulturowym czy poszerzaniu horyzontów, jednak najczęściej to bolesna rozłąka z bliskimi oraz trudne przełamywanie barier kulturowych.

Według MFW w latach 1990–2012 z krajów Europy Środkowo-Wschodniej wyjechało za pracą w sumie ok. 18 mln ludzi. Mowa tu także o państwach nienależących do UE, takich jak Albania czy Bośnia. Analitycy funduszu twierdzą, że proces ten miał negatywne skutki gospodarcze. Utrata potencjalnych pracowników obniżyła tempo doganiania poziomu życia krajów zachodnich, a drenaż talentów osłabił wzrost wydajności. Gdyby nie emigracja zarobkowa, realny wzrost gospodarczy w krajach EŚW w latach 1995–2012 byłby wyższy aż o 7 pkt proc.

Pustoszejący region

W wyniku obu procesów w latach 1989–2016 mieliśmy do czynienia z bardzo wysokim spadkiem liczby ludności w niemal wszystkich należących do UE krajach Międzymorza, poza Czechami i Słowacją. Podane niżej dane są oficjalne, a więc i tak są zawyżone, gdyż „nie widzą” one części emigracji. W Polsce oficjalna liczba ludności spadła z 38,5 mln w 1995 r. do 37,97 mln w 2016 r. W Bułgarii z 9 mln w 1989 r. do 7,2 mln w 2016 r. W Rumunii z 23,2 mln w 1990 r. do 19,8 mln. Na Łotwie liczba obywateli spadła z 2,7 mln do 1,97 mln, a więc o ponad jedną czwartą. Na Litwie o ponad jedną piątą (z 3,7 mln do 2,9 mln).

Niestety prognozy na nadchodzące dekady są dużo bardziej ponure. Według szacunków ONZ do roku 2050 w naszym regionie dojdzie do spadku liczby ludności na ogromną skalę. Liczba ludności Polski w 2050 r. według analityków ONZ ma wynosić zaledwie 32 mln. Rumunię będzie zamieszkiwało ponad 16 mln osób, a Bułgarię 5,5 mln. Węgry zmniejszą się do poziomu 8,3 mln obywateli, a Litwa 2,4 mln. Na Łotwie zostanie zaledwie półtora miliona ludzi, czyli niemal dwa razy mniej niż w 1990 r.

Kraje Europy Środkowo-Wschodniej muszą podjąć działania próbujące odwrócić ten trend, gdyż za 10 lat może być już za późno. W najbliższych latach nie ma szans, byśmy dogonili Europę Zachodnią pod względem płac, jednak nieprawdą jest też, że tylko równymi płacami można przyciągnąć z powrotem emigrantów, zatrzymać tych, którzy zostali i skłonić rodziny do posiadania dzieci. Kraje Międzymorza mogą stworzyć u siebie konkurencyjny dla zachodu kontynentu porządek społeczny, zapewniający obywatelom większe bezpieczeństwo, stabilizację i wsparcie w osiąganiu życiowych celów. Systemy świadczeń społecznych, sprawne usługi publiczne, edukacja i służba zdrowia wysokiej jakości, niskie rozwarstwienie, efektywny wymiar sprawiedliwości i ogólne poczucie bezpieczeństwa są co najmniej równie ważne jak płace. Warunek jest jeden – państwa EŚW muszą się zabrać do tego jak najszybciej. Najlepiej wspólnie – w końcu nic tak nie zbliża jak wspólne problemy.

Reklama