Wielu publicystów komentowało, że dylemat, przed jakim stał lider PiS, był podobny do tego, z którym miał do czynienia w 2007 roku, gdy niemożność kontynuowania koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin doprowadziła do przyspieszonych wyborów. Wtedy PiS oddał władzę – przypominali z satysfakcją, licząc na powtórzenie tego scenariusza.
Tymczasem, jeśli szukać porównań historycznych, to raczej warto cofnąć się do przełomu lat 2005/2006, gdy w grudniu i styczniu po fiasku rozmów z sabotującą powstanie koalicji PO-PiS Platformą Obywatelską prezydent Lech Kaczyński i lider PiS Jarosław Kaczyński rozważali przeprowadzenie ponownych wyborów parlamentarnych. W Sejmie była jeszcze Liga Polskich Rodzin i Samoobrona, gotowe do rozmów koalicyjnych, ale różnice programowe i mówiąc oględnie cywilizacyjne zapowiadały współpracę więcej niż trudną. Jak wiemy, nie zapadła wtedy decyzja o wdrożeniu scenariusza ponownego przeprowadzenia wyborów. Jednym z powodów był opór struktur partii, posłów i senatorów, którzy w trzy miesiące po zakończeniu jednej kampanii nie byli gotowi na następną. Można dziś zastanawiać się, co by było, gdyby jednak na nie się zdecydowano. Czy PiS uzyskałoby mocniejszy mandat i już wtedy samodzielne rządy? Ale przezwyciężenie oporu partyjnej machiny było niemal niemożliwe, zdecydowano się na niezwykle trudną koalicję, której zawarcie nie zapewniło jednak realizacji programu PiS przez pełną kadencję. Wybory wcześniejsze i tak nastąpiły po niepełnych dwóch latach i koszt tej koalicji zaciążył na tym, że Prawo i Sprawiedliwość straciło wtedy władzę. Przez osiem lat rządziła koalicja PO-PSL, fundując Polsce politykę ciepłej wody w kranie – zaniechań, patologii, żerowania na państwie rządzącej klasy politycznej i różnych grup interesów. Cena rozstrzygnięcia tamtego dylematu okazała się bardzo wysoka.
Dziś oczywiście sytuacja jest zupełnie inna. Solidarna Polska i Porozumienie w najmniejszym stopniu nie zasługują na porównanie z Samoobroną i LPR. To, co jest w tych dwóch sytuacjach podobne, to istniejąca szansa na uzyskanie samodzielnych rządów przez Prawo i Sprawiedliwość, gdyby zaryzykowało wcześniejsze wybory. To rodzaj hazardu – nikt nie jest w stanie przewidzieć wyniku takich ewentualnych wyborów, niemniej sondaże wskazują, że mogłyby one – ale nie musiały – dać jednoznaczne zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego i mogłyby wzmocnić możliwość przeprowadzenia zmian w Polsce według jego projektu. Ostatnie miesiące pokazały tymczasem, że działanie w ramach Zjednoczonej Prawicy niektóre projekty wyklucza lub ogranicza. Blokada możliwości przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych w konstytucyjnym terminie była przecież udziałem Porozumienia, a prosta ustawa o odpowiedzialności za decyzje w stanie wyższej konieczności wynikającej z pandemii napotyka trudności z powodu postawy Solidarnej Polski. Ustawa zmieniająca ochronę zwierząt zgodnie ze standardami współczesnego świata spotkała się ze sprzeciwem obu koalicjantów – okazało się, że różnice istnieją nie tylko w sferze programowej, ale także etycznej.
Przy tej okazji warto przypomnieć obserwatorom polityki jeszcze jedną rzecz – nawet jeśli wydaje się, że projekt polityczny ma wszelkie szanse na sukces, jest odpowiednia większość wynikająca z arytmetyki parlamentarnej i wydawałoby się, że „nic, tylko rządzić”, to bez uwzględnienia takich czynników jak emocje i ambicje poszczególnych polityków, rywalizacje różnych frakcji, nie da się polityki rozumieć i przewidzieć. To nie są szachy czy gra w brydża. W obozie Zjednoczonej Prawicy w ostatnich miesiącach właśnie emocje, rywalizacje, ambicje odgrywały całkiem istotną rolę – taka jest polityka, w końcu jej uczestnicy są po prostu ludźmi. Lider obozu jest zatem nie tyle pokerzystą, jak lubią opisywać to publicyści, co psychoanalitykiem umiejącym łączyć sprzeczne osobowości czy niechęci i spinać je we wspólny projekt realizacji programu dla Polski. Ta umiejętność Jarosława Kaczyńskiego, zupełnie nieopisywana w mediach, jest jednym z kluczowych czynników, dzięki którym Zjednoczona Prawica może przeprowadzać dobre zmiany dla Polski.
Dlatego zawarcie nowej umowy koalicyjnej jest znów dowodem kunsztu politycznego lidera Prawa i Sprawiedliwości. Dziś, mimo wszelkich szans na wielkie zwycięstwo PiS w ewentualnych wyborach, mimo ostrej polaryzacji między niektórymi znaczącymi politykami Zjednoczonej Prawicy i oddziaływań różnych lobby układu III RP widocznych choćby podczas głosowań nad ustawą o ochronie zwierząt, na nowo skleił większość parlamentarną i, miejmy nadzieję, na najbliższe trzy lata zaprzągł emocje, ambicje, rywalizacje, ale też marzenia i pomysły różnych stron w prawicowym obozie w konkretny plan kolejnych reform kraju. To sukces lidera PiS, ale na ile on będzie trwały, zależy od odpowiedzialności wszystkich podmiotów Zjednoczonej Prawicy. I tylko to stanowi niewiadomą w tym projekcie.