A także złość funkcjonariuszki TVP na koalicyjny „plankton polityczny”, za którą ta ostatnia – pomna, że jednak plankton też rządzi i ma wpływ na jej miejsce pracy – przeprosiła. Mówiąc krótko: nie wyszło. To, co miało być triumfem Rafała Trzaskowskiego nad jego przeciwnikiem, stało się sromotną klęską, a najbardziej morderczych ciosów nie zadał wcale Karol Nawrocki, lecz sojusznicy – w szczególności pani Biejat, zgłaszając się po tęczową chorągiewkę. Po takim występie jak w piątek w USA byłoby po Trzaskowskim. Jest to kandydat sztuczny, wycofany, kompletnie nieumiejący nawiązywać kontaktu z tłumem, w pełni opierający się na maszynie propagandowej stojącej za nim. Tego typu polityk – zarazem z układami, obrotny, wiedzący, komu i kiedy się podlizać – mógłby świetnie sprawdzić się w ustroju w rodzaju PRL, natomiast w typowej demokracji nie miałby szans. Niestety, nie żyjemy dziś w demokracji, więc piłka wciąż w grze, ale Trzaskowski przegrał ważną bitwę.
Autor jest publicystą Kanału Dobitnie.