Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,​Piotr Wójcik,
12.01.2018 22:27

Euro nie odstraszy Rosji

Można sobie wyobrazić argumenty za wejściem Polski do zreformowanej strefy euro. Jednak głosów za jak najszybszym przyjęciem wspólnej waluty w obecnym jej kształcie zrozumieć nie sposób. Tymczasem do tego właśnie sprowadza się list otwarty „Rzeczpospolitej” i grupy liberalnych ekonomistów.

Redakcja „Rzeczpospolitej” rozpoczęła rok 2018 od publikacji listu otwartego napisanego wspólnie z grupą czołowych polskich ekonomistów o raczej liberalnych przekonaniach. Mowa chociażby o Witoldzie Orłowskim, Januszu Jankowiaku, Henryce Bochniarz czy Marku Goliszewskim. Redaktorzy „Rzepy” wspólnie z ekonomistami postanowili zaapelować do polskich decydentów o możliwie najszybsze przyjęcie wspólnej europejskiej waluty. Wydawałoby się, że tak mocny noworoczny materiał powinien być pełen świeżych tez i dobitnych argumentów. Niestety list był pełen nieprzekonujących ogólników, obalonych już argumentów oraz zaklinania rzeczywistości.

Sygnatariusze uparcie nie chcą zauważyć, że strefa euro nie pozbyła się swoich wad, a przyjęcie wspólnej waluty jest dla nich aksjomatem, a nie racjonalną decyzją opartą na chłodnej analizie faktów.


Fałszywa alternatywa


Głównym argumentem, na jaki powołują się autorzy listu otwartego ws. przyjęcia euro, jest ryzyko „trafienia w rosyjską strefę wpływów” w wypadku pozostania przy rodzimej walucie. Otóż w naszym położeniu mamy nie mieć alternatywy – albo strefa euro, albo „russkij mir”. Oczywiście zagrożenia rosyjskimi wpływami nie należy lekceważyć, a powrót pod pieczę Kremla to chyba najgorszy możliwy dla naszego kraju scenariusz. Trudno jednak uznać strefę euro za skuteczną polisę ubezpieczeniową. Wystarczy tylko sobie przypomnieć, jakie kraje wymienia się jako potencjalne, kolejne po Ukrainie, cele Rosji – nie licząc Mołdawii, są to oczywiście kraje bałtyckie. Wszystkie trzy mają wspólną walutę, która jednak wydaje się niespecjalnie odstraszać Putina, Szojgu i spółkę. Dużo skuteczniej robią to bazy NATO. To właśnie Pakt Północnoatlantycki jest naszym głównym filarem bezpieczeństwa militarnego, a on opiera się w pierwszej kolejności na USA. Jest zresztą grupa europejskich członków NATO (np. Islandia i Norwegia), którzy w ogóle nie należą do UE. Unia Europejska dopiero przygotowuje się do tworzenia zrębów wspólnej armii (PESCO) i bez wątpienia powinniśmy w tym aktywnie uczestniczyć, znów jednak nie ma dowodów na to, że brak wspólnej waluty w tym przeszkodzi. Dość powiedzieć, że do umowy PESCO nie przystąpił tylko jeden kraj spoza euro (Dania) i aż trzy ze strefy euro (Irlandia, Portugalia i Malta).


Oczywiście podbój militarny jest tylko jednym ze sposobów zdobycia wpływów w danym kraju. Drugi to uzależnienie gospodarcze. Tylko że akurat rosyjskie wpływy gospodarcze grożą nam dużo mniej. Można wręcz powiedzieć, że Polska jest modelowym przykładem kraju, który uniezależnił się od rosyjskiej gospodarki, utrzymując własną walutę. W stosunkowo krótkim czasie przeorientowaliśmy się gospodarczo na Zachód, a złoty w niczym nam nie przeszkodził. Niemcy stały się naszym najważniejszym partnerem gospodarczym, a euro nie było nam w tym potrzebne. Dzięki niedawno ukończonym inwestycjom energetycznym już niedługo będziemy niezależni od surowców z Rosji. Można wręcz powiedzieć, że jesteśmy najmniej zależnym gospodarczo od Rosji środkowoeuropejskim członkiem UE. A w których krajach te wpływy są wyraźne? Chociażby na Słowacji i w krajach bałtyckich, które euro już mają. Uniezależnienie się od gospodarczych wpływów Rosji to kwestia odpowiedniej polityki surowcowej i handlowej. Waluta jest tu drugorzędna. Teza, według której brak euro skazuje nas na trafienie w krąg wpływów rosyjskich, jest zupełnie wydumana.


Wymyślony dynamizm


Kolejnym argumentem za przyjęciem euro ma być rzekomy niezwykły dynamizm gospodarczy strefy. Trudno jednak stwierdzić, w którym miejscu sygnatariusze listu go dostrzegają. W trzecim kwartale 2017 r. strefa euro rozwijała się w tempie 2,5 proc. rok do roku. To tempo raczej przeciętne, a nie wybitne. Polska w tym czasie rozwijała się dwa razy szybciej. W tym okresie wśród pięciu najszybciej rozwijających się krajów UE aż cztery (Rumunia, Czechy, Polska i Bułgaria) były spoza strefy euro. Z drugiej strony można powiedzieć, że strefa euro wreszcie nie odstaje od całej UE, gdyż jej wzrost był identyczny jak średnia unijna. Tylko że to raczej wyjątek potwierdzający regułę. Licząc od 2005 r., strefa euro ani razu nie rozwijała się szybciej od całej UE, za to średnie unijne tempo wzrostu było wyższe od tempa w strefie euro aż dziewięć razy. Oczywiście cieszy, że wzrost w strefie euro wreszcie odbił, jednak 2,5 proc. po kryzysowych latach to nie jest jakiś oszałamiający wynik.


Reformy, których nie było


Autorzy listu twierdzą również, że strefa euro wychodzi z kryzysu wzmocniona. I to jest chyba największe przekłamanie, które ten list zawiera, ponieważ największym zarzutem wobec strefy euro jest właśnie to, że się niemal zupełnie nie zreformowała. I to pomimo ciężkiego kryzysu, przez który przeszły najsłabsze gospodarki strefy, który to kryzys ujawnił strukturalne wady konstrukcji wspólnej waluty. Tak więc przede wszystkim nie stworzono automatycznego mechanizmu recyklingu nadwyżek, który reinwestowałby część nadwyżek z krajów eksporterów w krajach importerach. Bez tego bogaci eksporterzy z Północy wciąż będą wysysali kapitał gospodarki Południa, chyba że te kraje dokonają bardzo bolesnej dewaluacji wewnętrznej (cięcia płac połączone z obniżką świadczeń społecznych). Nawet jeśli obecnie te napięcia zostały przejściowo złagodzone, bez wątpienia znów wystąpią, gdyż różnice w konkurencyjności wciąż pozostają znaczne. Nie wprowadzono też uwspólnotowienia długów (np. euroobligacji) lub przynajmniej częściowego umorzenia długów szczególnie zadłużonych krajów, bez czego takie państwa jak Grecja czy Portugalia nigdy nie wygrzebią się z długów. Wciąż nie utworzono budżetu strefy euro, choć sygnatariusze listu piszą o nim tak, jakby był przesądzony. W zasadzie jedyne, co udało się stworzyć, to Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, który jednak w żaden sposób nie uchroni słabszych krajów przed kryzysem. Jest on jedynie kroplówką, do której można podłączyć te kraje, które już wpadną w tarapaty. I to oczywiście tylko za cenę bolesnych reform, które zdążyły się już spektakularnie skompromitować w krajach południa strefy.


Autorzy listu twierdzą, że wejście do strefy euro mogłoby być kolejnym ambitnym geopolitycznym celem naszego kraju – po wejściu do NATO i UE. Miałoby to nas zmobilizować do podjęcia kolejnych niezbędnych reform. Trudno jednak uznać przyjęcie wspólnej waluty za jakieś wielkie wyzwanie. W najnowszym „Raporcie o konwergencji” wydanym przez Europejski Bank Centralny w 2016 r. nasz kraj spełniał niemal wszystkie kryteria. W zasadzie jedynie kurs złotego był zbyt niestabilny wobec euro, ale jego usztywnienie to kwestia podjęcia decyzji o wejściu do korytarza ERM II oraz podjęcia interwencji przez bank centralny. Współczesna Polska ma relatywnie niskie stopy procentowe, minimalną inflację oraz trzymane w ryzach dług publiczny i deficyt budżetowy, więc spełnienie makroekonomicznych kryteriów wejścia do strefy euro nie powinno być żadnym problemem. Problemem jest głównie to, że wejście do strefy euro w obecnym jej kształcie jest zwyczajnie nieopłacalne – w niczym nam specjalnie nie pomoże, za to sprowadzi na nas sporo ewentualnych zagrożeń ekonomicznych. Niestety sygnatariusze listu otwartego nawet się o nich nie zająknęli.

Reklama