Światowe media analizują, kto ze światowych liderów i polityków drugiego szeregu został zaproszony na inaugurację Donalda Trumpa (20 stycznia). Mało kto w świecie zwrócił uwagę, że zaproszona została m.in. Salome Zurabiszwili, która sama uznaje się wciąż za prezydent Gruzji. I wygląda na to, że USA też ją za takową uważają.
Bo na inaugurację nie zaproszono żadnego przedstawiciela kontrolującej parlament i rząd prorosyjskiej obecnie partii Gruzińskie Marzenie, która wybrała swojego prezydenta, Micheila Kawelaszwilego. Zurabiszwili i opozycja twierdzą, że październikowe wybory parlamentarne zostały sfałszowane. W kraju nie ustają protesty przeciwko Gruzińskiemu Marzeniu, mimo prób ich brutalnego stłumienia.
Partia ta liczyła na dojście do władzy Trumpa, wierząc, że zrobi wszystko odwrotnie niż poprzednia administracja, która była w złych relacjach z Gruzińskim Marzeniem. Liczono na to, że być może Trump będzie dogadywał się z Rosją również w kwestii przyszłości Tbilisi. Błędnie. Okazuje się, że wsparcie prozachodniego i prodemokratycznego kursu Gruzji to dla USA kwestia ponadpartyjna.
Autor jest dziennikarzem TV Biełsat