Od czasu do czasu wrzucam kamyczek do własnego ogródka, choć prawdę mówiąc, nie czuję się częścią środowiska, jak to się ładnie nazywa. Głównie dlatego się nie czuję, że tak mi wygodniej. Wiadomo – amatorowi, i do tego lekko stukniętemu, wolno więcej. Jednakowoż część odpowiedzialności za całe towarzystwo zawsze spadnie na głowę choćby amatora, i to mnie zachęciło do małego protest songu.
Zauważyłem niepokojącą tendencję i nazwę ją wprost – tyle, że z litości pominę nazwiska. Otóż część zawodowych publicystów, w tych wyjątkowo nudnych czasach, zaczęło szukać sensacji w modzie na radykalizm. Gdy czytam, że PiS odpuszcza wojnę ideologiczną, bo nie podejmuje trudnych tematów aborcji, eutanazji i nie wałkuje dzień i noc LGBT, to przypominają mi się czasy, w których Stefan Niesiołowski był jednym z liderów ZChN. Takie pomysły, odgrzewane co i rusz, żeby się paru znudzonych „wersokletów” pryncypialnie mogło popisać i zwiększyć „klikalność”, cofają nas do czasów Stefana Niesiołowskiego w ZChN. W tym samym czasie Porozumienie Centrum ledwie łapało się do sejmu albo się nie łapało w ogóle, z kolei Antoni Macierewicz dzielił się z Janem Olszewskim na dwa Ruchy Odbudowy Polski. Od 2005 roku Jarosław Kaczyński wykonał gigantyczna pracę, aby te wszystkie kanapy poukładać w jedną wielką trybunę, na której zasiada większość parlamentarna, i komuś z nudów zaczyna to przeszkadzać. Ostatnią rzeczą, szczególnie przed wyborami prezydenckimi, jaką PiS mógłby zrobić, to ściganie się na radykalizm i polityczną głupotę z Konfederacją. Niech Konfederacja zostanie samotnym liderem, a znudzeni i zdesperowani publicyści wezmą się za robotę, na przykład mogliby mi pomóc fugować ściany w łazience, bo właśnie kończę remont.