Do ludzi napływających na Pomorze z Kresów północno-wschodnich trzeba dodać Polaków z reszty kraju, ale i Polonię gdańską – tym mianem bym określił tych Polaków, którzy walczyli o polskość miasta w czasach III Rzeszy. Symbolem tej polskości była historia Poczty Polskiej, a z pomnikiem upamiętniającym jej obrońców wiązał się ciekawy epizod. Na murku, na którym stoi monument, jest odbity stempel Poczty Gdańskiej, a na nim orzeł w koronie. Za komuny był to jedyny pomnik z orłem w koronie w Gdańsku, więc my prowadziliśmy wycieczki do tego miejsca, pokazując godło z symbolem niepodległości. Spotykało się to z wybuchem entuzjazmu, ludzie nam dziękowali za to, co było czymś więcej niż ciekawostką, był to paradoks, że symbol obrony Gdańska z września 1939 r. pozostaje ważnym znakiem niepodległości także w czasach komunistycznych.
Wolne Miasto Gdańsk było sztucznym tworem kompromisu pomiędzy różnymi międzynarodowymi organizacjami a interesami Niemiec – przecież ostatni raz Niemcy walczyli o Gdańsk w czasach krzyżackich. Zatem po II wojnie światowej społeczeństwo w Gdańsku tworzyło się na nowo, i to w warunkach specyficznych, bo nawet dla PRL miasto było oknem na świat. Znacząca część mieszkańców pracowała w żegludze i w pewien sposób miała kontakt także ze światem zachodnim i jakieś pojęcie o tym, jak wygląda życie na Zachodzie.
Ale to, co zjednoczyło Polaków w Gdańsku, to był przemysł okrętowy. Stocznie okazały się polską dumą, gdy produkowały coraz lepsze statki, a do tego coraz piękniejsze. Powodem do dumy był już „Sołdek”, pierwszy po II wojnie światowej zbudowany całkowicie w Polsce statek. Ta duma nie wiązała się z osiągnięciami PRL, bo myśmy uważali, że nam się to udaje nie dzięki komunie, ale mimo jej, panowało też przeświadczenie, że gdyby nie ta komuna, nasze osiągnięcia byłyby jeszcze większe.
Sukcesem gdańszczan była już sama odbudowa miasta ze zgliszcz nie tylko wojennych, ale i poza walkami, bo Armia Czerwona już po „wyzwoleniu” dołożyła swoje. Choć odbudowę komuniści przypisywali sobie, odrodzenie Gdańska było zasługą społeczeństwa. My jako uczniowie chodziliśmy do zniszczonych dzielnic miasta i tworzyliśmy łańcuch z ludzi, aby podawać sobie cegły ze stosów gruzu na podstawione wagony, które jechały na place odbudowy.
Jeśli w tym kontekście spojrzymy na działania prezydenta Adamowicza, którego odwoływanie się do tradycji Wolnego Miasta Gdańska jest dla mnie odwoływaniem się do hitleryzmu, to jasno zobaczymy jego intencje. Nie życzymy sobie, żeby Adamowicz wyznaczał granice miasta na szosie Wolnego Miasta Gdańska, to jest realizowanie interesów przeciwko Polsce. Wszelkie uznanie dla czasów, gdy Gdańsk był pod patronatem niemieckim w okresie międzywojennym, a już zwłaszcza po nastaniu III Rzeszy, budzi powszechne oburzenie.
Gdańsk był również ośrodkiem krystalizacji Solidarności, o której można już powiedzieć, że była największym ruchem społecznym w dziejach świata. Pozostaje więc zapytać, jak to się stało, że tak ukształtowane społeczeństwo, którego wartości pomogły powstać Solidarności, można było przerobić na matecznik Platformy Obywatelskiej – kierunku politycznego promującego stronę, z którą Solidarność walczyła? Jedyny sposób, w jaki potrafię sobie to wytłumaczyć, to intensywne działanie fachowych socjotechnik. Jeśli moja diagnoza jest słuszna, to znaczy, że jest to stan przejściowy, który można odwrócić.
Warto tu przytoczyć zapomniany epizod z początku lat 70., kiedy Edward Gierek zaplanował dla Gdańska reformy, które – jak na realia komunistyczne – dawały nadzieję na rozwój. Nie udało mu się jednak ich wprowadzić, bo nie pozwolił na to średni aparat partyjny. Jest to morał na tegoroczne wybory samorządowe. Samorządy są bowiem w stanie zablokować wiele dobrych pomysłów centrali. Dobry rząd nie wystarczy – trzeba jeszcze zmienić ten średni aparat urzędniczy.