Z perspektywy bacznych obserwatorów bliskowschodniej gry irańska groźba nie jest zaskoczeniem. Islamska Republika Iranu bowiem to nie tylko byt państwowy o określonych granicach, lecz także projekt strategiczny szeregu organizacji głównie arabsko-szyickich, które w ostatnich latach okrążyły Izrael swoistym pasem niebezpieczeństwa.
Irański kordon wokół Izraela
To przede wszystkim libański Hezbollah, który w 2021 r. niemal wprost przyznał, że jest wyłącznie irańskim aktywem rezydującym i pasożytującym na libańskim terytorium. W sąsiedniej Syrii stacjonują oddziały fatymidzkie (afgańscy szyici), brygady Zejnabijun (pakistańscy szyici) oraz irackie oddziały podporządkowane Teheranowi. Jednak to nie liczebność tych struktur militarnych w Syrii najbardziej niepokoi Izrael. Szyici instalują w Syrii pokaźny arsenał rakietowy, analogiczny do tego w Libanie. Izrael, żeby zlikwidować zagrożenie z tej strony, musiałby uderzyć na Syrię i Liban, zajmując przy tym Bejrut i Damaszek, a na okupacje wielomilionowych arabskich metropolii i walkę z formacjami partyzanckimi Izrael straciłby za dużo ludzi i środków.
Do tego antyizraelskiego pasa bezpieczeństwa doliczyć też trzeba Jemen. W Wigilię Bożego Narodzenia Iran przeprowadził manewry Wielki Prorok 17, pokazując światu zdolność do uderzenia rakietowego w izraelski reaktor atomowy. Uważa się, że Iran mógłby ten cios wymierzyć z terytorium Jemenu, który kontroluje poprzez sponsorowanych przez siebie bojowników Huti.
Na irańskie manewry Izrael nie odpowiedział demonstracją siły, a jedynie w podsumowaniach 2021 r. izraelskie media zachwalały skuteczność systemu obrony przeciwrakietowej Iron Dome, który strącił blisko 90 proc. rakiet wystrzelonych przez Hamas ze Strefy Gazy. Jednak nie słychać nic o izraelskich rakietach dalekiego zasięgu Jerycho-3 ani o testach czy ćwiczeniach. Tymczasem majowa wojna w Gazie pokazała, że Hamas stał się również irańskim aktywem i to Teheran decyduje, co i kiedy leci na Izrael ze Strefy Gazy.
Skazani na siebie
Miniony rok również dowiódł, że Izrael z państwa jedynie leżącego na Bliskim Wschodzie stał się prawdziwie bliskowschodni. Tel Awiw potrzebuje świata arabskiego, który dziś czuje się zagrożony przez Iran i opuszczony przez USA. Kair, Amman, Rijad oraz Abu Zabi chcą budować nowy Bliski Wschód, gdzie technologie zastąpią ropę. Ich rządy wiedzą, że czas radykalnego islamu musi się skończyć, bo zagraża nie tylko im, ale też wizji lepszej przyszłości.
Dlatego też świat arabski odegrał kluczową rolę w majowym konflikcie w Gazie. W przeciwieństwie do Iranu i Hezbollahu nie zagrzewał Palestyńczyków do walki z Izraelem, tylko naciskał na władze Autonomii Palestyńskiej, by uruchomiły reformy i przeprowadziły pierwsze od 2005 r. wybory. Jednocześnie szczególnie Egipt, Jordania i Arabia Saudyjska w obawie o wewnętrzną stabilność naciskały na Izrael, aby nie przeprowadził ofensywy lądowej na Gazę. Elity świata arabskiego bały się, że ulice zapełnią się demonstracjami poparcia Palestyny, które szybko zamienią się w protesty antyrządowe.
Zależność Izraela od świata arabskiego pokazuje koalicja rządowa. Można powiedzieć, że to Arab Mansur Abbas i jego islamska partia Raami rządzą Izraelem. Albowiem powodzenie rządu Naftalego Bennetta zależy od poprawy sytuacji arabskiej społeczności w Izraelu, a izraelska policja i wojsko kontrolujące Zachodni Brzeg Jordanu i Wschodnią Jerozolimę muszą traktować łagodniej niż uprzednio palestyńskie wystąpienia i demonstracje.
Dominacja regionalna Iranu
Dwa lata po śmierci Kasema Suejmaniego widzimy, że to on był jednym z głównych architektów obecnego ładu bliskowschodniego. Chociaż świat arabski w 2021 r. podjął próbę dialogu z Iranem, to wobec usuwania się z regionu Amerykanów Teheran jest w lepszej sytuacji niż sąsiednie kraje arabskie. Wydaje się, że Arabowie skapitulowali wobec irańskiej siły i chcą odnowić relacje niezależnie od irańskiego projektu atomowego i rakietowego.
Dysproporcje sił pomiędzy Iranem a Emiratami Arabskimi, Bahrajnem i Arabią Saudyjską są gigantyczne, dlatego też w obawie odwetu kraje te nie będą współpracowały z Izraelem przy potencjalnym ataku na Iran. Zresztą możliwość izraelskiego bezpośredniego ataku na Iran wydaje się iluzoryczna. Dlatego też nawet w izraelskich mediach pojawiają się głosy, że czas skończyć z irańską „obsesją” i pora na deeskalację napięcia w relacjach z ajatollahami, najlepiej za pośrednictwem jakiegoś innego kraju, np. Rosji.
Obecna sytuacja niejako przybliża Iran do Rosji, która poparła irańskie stanowisko w rozmowach z Amerykanami w Wiedniu, a Bliski Wschód powoli szykuje się na świat bez porozumienia na linii Waszyngton–Teheran. Zdaniem części komentatorów Iran rozpoznał w administracji Joego Bidena słabego przeciwnika, niezdolnego do ostrej gry. Tym samym wobec zbliżającego się końca prac nad projektem atomowym i przy poparciu Rosji oraz Chin Iran może nie być zainteresowany układem z USA.
Sulejmani superstar – zagadka śmierci generała
Media na Bliskim Wschodzie od kilku dni wspominają Sulejmaniego, który stał się symbolem irańskich wpływów w regionie. Na czym polega jego fenomen? Sulejmani wywodził się z wiejskiej biedoty we wschodnim Iranie i doskonale rozumiał plemienny świat interioru. Jako młody oficer Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej brał udział w wojnie z Irakiem Saddama Husajna w latach 1980–1988. Jednak to nie zasługi frontowe tworzą jego legendę. Irańska Gwardia Rewolucyjna ma bronić i szerzyć idee ajatollaha Chomeiniego. Sulejmani nauczył się języka arabskiego i z irackich jeńców szyitów oraz szyickich uchodźców z Afganistanu zaczął organizować formacje mające na celu szerzenie irańskiej rewolucji w ich krajach.
Na początku lat 90. Sulejmani wspierał irackich Kurdów i szyitów, prawdopodobnie był też w pogrążonej w wojnie Bośni, po czym został skierowany na granicę z Afganistanem, który przejęli po raz pierwszy talibowie. W tym stuleciu, już jako generał Al-Kuds, współpracował z Amerykanami, którzy wyparli talibów z Kabulu, a Teheran wsparł zarówno nowy rząd, jak i przekonał talibów, by złagodzili swoje antyirańskie i antyszyickie stanowisko. Po 2003 r. Sulejmani był współodpowiedzialny za piekło, które mieli Amerykanie w Iraku. To Iran rozgrzewał konflikt wyznaniowy w Iraku, co później doprowadziło do powstania ISIS, które zresztą sam Sulejmani zwalczał, ratując np. Bagdad w 2014 r. przed ofensywą kalifatu.
Wcześniej był w Bejrucie w trakcie wojny Izraela z Hezbollahem w 2006 r., a od 2011 r. zaangażował się w pomoc dla reżimu Baszszara Al-Asada w Syrii. To Hezbollah i Irańska Gwardia Rewolucyjna uratowały jego władzę, nim do Syrii przybyli Rosjanie w 2015 r. Sulejmani był bliski obalenia władzy sunnickiej w zdominowanym przez szyitów Bahrajnie oraz doprowadził do wrzenia saudyjskich szyitów na wschodzie królestwa podczas arabskiej wiosny.
Ostatnim frontem, który uruchomił, był Jemen, gdzie od 2015 r. bojownicy Huti walczą z Arabią Saudyjską.
Walka i zwycięstwo nad ISIS, a także Hezbollahu czy Hutich, dały Sulejmaniemu miejsce w panteonie sław świata szyitów. Obchody rocznicowe w Iranie, Iraku, Syrii, Jemenie, Libanie, a nawet w Palestynie czy w Pakistanie pokazują, jak ważną był postacią. Gdyby żył, zapewne to on zostałby prezydentem Iranu po wyborach w 2021 r. I to właśnie ta ambicja mogła go zgubić. Czy tak silna i autentycznie popularna postać mogła być realnym zagrożeniem teokratycznego reżimu ajatollahów? Sulejmani mógł przekształcić Iran w system zbliżony do junty wojskowej i wypchnąć ajatollahów na margines. I obawa przed tym mogła kosztować go życie. Tym bardziej że dla każdego despotyzmu lepszy bohater martwy niż żywy.