Działacze Partii Razem – obrońcy Marksa i Baumana – bronią też stalinowskich brygad międzynarodowych walczących w Hiszpanii. Że żadni z nich komuniści, tylko demokraci i postępowcy. Rację Zandbergowcom przyznał – o zgrozo – sąd.
Uznał, że w komunistycznej brygadzie im. Dąbrowszczaków walczyli nie tylko komuniści, a właściwie komuniści stanowili mniejszość. Większością mieli być – zdaniem sędzi Katarzyny Matczak – ochotnicy o najróżniejszych poglądach politycznych: socjaliści, związkowcy, robotnicy, nawet działacze sanacyjni. Dlatego ulica nie może zostać „zdekomunizowana”. To dobre, bo sędzia – zamiast zaprosić ekspertów historyków – sama zabawiła się w historyka. I wie lepiej, ilu Dąbrowszczaków było komunistami, i ma być to liczba niewystarczająca do dekomunizacji. Olsztyn jest zresztą ostoją czerwonego. W sercu miasta, niedaleko ul. Dąbrowszczaków, wciąż straszą „szubienice” – wielki pomnik ku czci Armii Sowieckiej autorstwa czerwonego Xawerego Dunikowskiego. Teraz Kraków. Tamtejszy Wojewódzki Sąd Administracyjny też nie zgodził się na zmianę patronów krakowskich ulic, również uchylając zarządzenie wojewody dekomunizujące ich nazwy. IPN zakwestionował m.in. Wincentego Danka, nie tylko byłego rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej, ale też działacza PZPR, przewodniczącego komisji wyborczej w Krzeszowicach podczas sfałszowanych przez komunistów wyborów w 1946 r., walczącego z Kościołem i religią. Także Józefa Marcika, partyzanta AL i GL, działającego w Czerwonym Harcerstwie. Tu sędziowie nie udawali nawet historyków. Takich miejsc jest w Polsce więcej. I jak tu powiedzieć, że Rzeczpospolita – choćby symbolicznie – została zdekomunizowana?