O takich tragediach jak spadek oglądalności żenujących spektakli powiatowego celebryty dowiaduję się w sposób pośredni. Dobrzy ludzie donoszą i stąd wiem, że dzieje się dobrze. Sam ostatni raz oglądałem tę żenadę, a była to wyjątkowa żenada, gdy na kanapie zasiadł Bronisław Komorowski. Od tamtego czasu nie pamiętam, jak wygląda Wojewódzki i Komorowskiego chyba też bym na ulicy nie poznał.
No tak, ale to żadna wykładnia czy diagnoza, że prawicowy oszołom traktuje z buta lewicowego błazna. Prawdziwa przygoda zaczyna się przy statystykach i tutaj doniesienia są bardzo optymistyczne. Blisko pół miliona widzów przez rok odpłynęło z hitu TVN i w tej chwili badziewie ogląda zaledwie 900 tys. Taka oglądalność nie robi wrażania na nikim i jest do tego stopnia wstydliwa, że sam Jacek Kurski nie zbudowałby z tego „piku”. Nie powiem, żeby mnie ta porażka nie cieszyła, za to powiem, że cieszy mnie podwójnie. Im mniej lewicowych błaznów w eterze, tym lepiej dla higieny ciała i ducha, co odnotowuję jako pierwszą radość. Druga to wskaźnik. Z uporem maniaka odpieram wszelkie niemądre zarzuty, pojawiające się regularnie, że oto mamy powtórkę z roku 2007, PiS coś tam przelicytował i zmienia się klimat społeczny. Podobne niedorzeczności powtarzają małolaty, które w 2007 r. miały 10 lat, albo wieczni malkontenci niepotrafiący odróżnić własnych emocji od surowej rzeczywistości. Obiecuję uroczyście, że niezwłocznie poinformuję wszystkich o powrocie 2007 r. Póki co informuję, że dzieje się dokładnie odwrotnie. Skąd wiem? 2007 r. wróci, gdy Wojewódzkiego znów będą oglądać 3 miliony widzów, jak w 2007 r. Obecna oglądalność Wojewódzkiego jest wskaźnikiem siły „opozycji” i prognozą zwycięstwa PiS.