Popisowym numerem Owsiaka jest poniżenie oponenta chamskimi, wulgarnymi wyzwiskami, np.: „pier…l się”, „będziesz miał w d…”, „sk…syn z PiS”, „pierd…, a nie powiem jaki poseł Pięta”. Po takiej serii zaczyna się drugi etap, w którym Owsiak walczy o… miłość, tolerancję i „niemanie focha”. Tak i nie inaczej, on chamstwu przeciwstawia się chamstwem, i to bez wężyka, bo on jest Owsiak. Trzeci etap to zamiana miejsc pomiędzy ofiarą i agresorem. Nie muszę tłumaczyć, gdzie znajduje się guru filantropii. Czwarty etap przeobraża się w „pojednanie”. Zmieszany z błotem dostaje ofertę: „przytulę cię”, „zapraszam cię do siebie”, „zróbmy coś razem”. Przy tym wszystkim Owsiak biega po mediach i krzyczy, że jest terapeutą, zatem zna się na ludzkiej duszy i umie definiować potrzeby. Nie dodaje, że kurs zaliczył w ramach własnej terapii, kiedy przebywał w szpitalu psychiatrycznym, i to jest klucz. W psychologii mamy takie zjawisko jak projekcja, czyli przerzucanie własnych lęków i deficytów na otoczenie. Owsiak za każdym razem krzyczy, czego mu potrzeba i czego się boi. Bał się, że dostanie „w d…”, bał się, że jest postrzegany jako „sk…wysyn” i „pier…ony” polityk, dlatego prosił, żeby ktoś go przytulił, zaprosił, pogadał, zaproponował wspólne działanie. Ostatni projekcyjny krzyk Owsiaka skierowany do Krystyny Pawłowicz nawet dla mnie jest zaskoczeniem, ale w jego zachowaniu nie ma wyjątków, powiedział wyraźnie, dlaczego cierpi i okazuje tyle chamskiej agresji.