I tu zaskoczę wszystkich, bo słowem nie wspomnę o Komisji Europejskiej, karach finansowych dla Polski i Trybunale Sprawiedliwości UE, który ma o tym rozstrzygać. O tych faktach i tak wszyscy wiedzą – nawet jeśli nie wiedzą wszystkiego. Wolę napisać słów parę o personaliach, a w zasadzie o wojnie personalnej, która właśnie rozgorzała w Parlamencie Europejskim.
W PE zasady są proste. Przez połowę pięcioletniej kadencji szefem europarlamentu jest socjalista, a przez kolejne dwa i pół roku przedstawiciel chadeków czyli Europejskiej Partii Ludowej. Zasada żelazna, pomijając krótkie przerwy, gdy chadecy rządzili wspólnie z liberałami: i tak na przykład w ostatniej kadencji PE przed przystąpieniem Polski czyli w latach 1999-2004 najpierw przewodniczącą PE była Francuzka z EPL, skądinąd nawet eksponująca swoje katolickie przekonania, śp. Nicole Fontaine, a kolejne dwa i pół roku przed akcesją dziesięciu nowych państw do UE był liberał z Irlandii – Pat Cox. Zatem ta rotacja międzypartyjna to w Brukseli rzecz święta.
Tymczasem teraz socjaliści się zbiesili i mimo ustaleń z „ludowcami” (Europejska Partia Ludowa – tam, gdzie PO i PSL), że po włoskim lewicowcu, byłym dziennikarzu Davidzie Marii Sassolim od stycznia 2022 wejdzie przedstawiciel EPL – stanęli dęba i chcą, żeby Sassoli rządził kolejne dwa i pół roku. Dotychczas żelaznym kandydatem na stanowisko szefa PE od stycznia 2022 był szef - od lat - frakcji EPL Niemiec Manfred Weber z Bawarii, z CSU. Jeżeli nawet zdarzały się tutaj dwie kolejne kadencje po dwa i pół roku dla tej samej frakcji – to zawsze było to wcześniej ustalane w ramach „Wielkiej Koalicji” dwóch największych rodzin politycznych czyli ludowców i lewicy. Na tej zasadzie mój eksszef z prezydium PE, niemiecki socjalista Martin Schulz, późniejszy kandydat na kanclerza RFN z SPD, rządził właśnie pięć lat. Tyle że wszystko wcześniej było uzgodnione.
Teraz lewica wywraca stolik w Brukseli. Nieoficjalnie socjaliści podają najróżniejsze argumenty – lub „argumenty”. Na przykład, że stanowisko szefa Komisji Europejskiej od 2004 roku zawsze jest w rękach EPL-u (dwa razy Jose Manuel Barrosso, jedną kadencję Jean-Claude Juncker, teraz Ursula Gertrud von der Leyen). Dodają jeszcze, że szefem Rady Europejskiej – stanowisko wprowadzone Traktatem Lizbońskim - socjalista nie był nigdy (najpierw chadecy Herman van Rompuy przez dwie dwuipółletnie kadencje, a potem Donald Tusk – to samo, a teraz liberał, ekspremier Belgii Charles Michel) – stąd właśnie lewica wyciąga ręce po to, co – według EPL – jest nie ich. A ja kupuję popcorn, siadam w pierwszym rzędzie i patrzę…