Rykoszetem na całym zamieszaniu cierpią Niemcy – kraj, który jest w światowej czołówce największych eksporterów i dla którego międzynarodowa wymiana handlowa to główne paliwo dla gospodarki. W Berlinie wiedzą także, że niebawem sami mogą zostać wzięci na celownik amerykańskiego prezydenta. To bowiem do USA w znaczniej mierze trafia eksport niemieckich samochodów, m.in. dzięki któremu nad Renem notują gigantyczną nadwyżkę w handlu z Amerykanami.
Ostatnie odczyty z niemieckiej gospodarki potwierdzają, że ma ona coraz poważniejsze problemy. Bardzo wyraźnie zwalnia tam przemysł, o czym świadczy fakt, że firmy w Niemczech zaczynają pracować na pół gwizdka. Dynamika PKB zbliża się do zera, a wiele wskazuje na to, że znajduje się już w recesji. Ten marazm już przekłada się albo niebawem się przełoży na sytuację w innych krajach Unii Europejskiej. Coraz gorzej wygląda to w strefie euro, której wzrost oscyluje w okolicach 1 proc. r/r. W związku z tym włodarze Europejskiego Banku Centralnego już zapowiedzieli, że ta leżąca we Frankfurcie nad Menem instytucja, będzie zmuszona uruchomić kolejny program luzowania ilościowego. Poprzedni zakończył się zaledwie przed kilkoma miesiącami, a EBC skupił w jego ramach papiery wartościowe za 2,6 bln euro. Z banku centralnego strefy euro płyną jednak sygnały, że sama stymulacja pieniężna nie wystarczy – potrzebne są także bodźce fiskalne, aby rozruszać wskaźniki w eurolandzie.
I tu wielu skierowało swój wzrok właśnie na Niemcy. Największa gospodarka Unii Europejskiej od lat notuje gigantyczne nadwyżki budżetowe. W 2018 roku było to bagatela ponad 50 mld euro. W ramach ciekawostki można w tym kontekście dodać, że za 10 – letnie obligacje wyemitowane przez Niemcy, inwestorzy są gotowi dopłacać… 0,5 proc. rocznie! Żaden inny kraj strefy euro nie ma zatem ani takiego potencjału ani możliwości jak Niemcy, aby poprzez system wydatków poprawić zarówno sytuację swoją, jak i innych krajów obszaru wspólnej waluty. Tymczasem z ust niemieckiego ministra finansów padło w tej kwestii wyraźnie „nein”. Wywodzący się z SPD wicekanclerz zarządzający finansami naszego zachodniego sąsiada powiedział Bloombergowi, że nie widzi potrzeby takiej interwencji. Jego zdaniem w przypadku niemieckiej gospodarki nie można bowiem mówić o kryzysie. Tym samym Berlin jasno dał do zrozumienia, że w obecnej sytuacji nie zamierza interweniować. To o tyle problematyczne, że narzędzia polityki monetarnej, jakie ma do dyspozycji EBC mogą się okazać zdecydowanie niewystarczające.